- Las za bardzo niebezpieczny... - zacząłem mruczeć do siebie, ujawniając na głos moje myśli. Jedyne co dostrzegłem do sterta kamieni, leżąca nieco na dole. Poczłapałem w jej stronę uważając tym razem na wszelkiego rodzaju przeszkody typu kamienie, kałuże, doły, i inne korzenne i nie korzenne pierdoły. Dochodząc do kamieni, obszedłem je dookoła, i znajdując najbardziej zadaszone miejsce, wcisnąłem się tam jak najbardziej, przy czym otwartą przestrzeń zasłoniłem skrzydłem. Tak mniej więcej przespałem burzę, lecz przez większość czasu przyglądałem się rozbłyskom na niebie. Burza jest strasznym żywiołem, ale ma w sobie swój własny, unikalny urok. Energia tworzyła ślad na niebie, przez milisekundę, rozświetlając chmury które ją otaczały. Niektóre były bardziej białe, inne natomiast przechodziły w fiolet. Jednym z moich zajęć było obliczanie, ile kilometrów ode mnie powstawały te pokłady energii. Raz było to 6, innym razem 9. Po mniej więcej pół godzinie zasnąłem. Czy to normalne, że nic nie pamiętam z moich snów? Albo są bardzo pokręcone, i bez sensu, które potrafię zapamiętać... na długo, lub jakieś mające sens, które zaraz po przebudzeniu ulatują mi z głowy. Wstałem, gdzieś w południe. Słońce wysoko świeciło na niebie, rosa zdążyła wyschnąć, ale nadal ziemia pozostawała mokra, a normalne chłodne dni powróciły. To pewnie ostatnia burza w tym roku. Nie liczyć burz śnieżnych oczywiście, ale te nie posiadają wyładowań energii. Tak więc rozpocząłem od nowa swoją wycieczkę. Trafiłem do jakiegoś nie zamulonego wodopoju, co mnie ucieszyło, mimo że woda widocznie nabrała pojemności. Gdy miałem zacząć pić, coś spłoszyło mnie szelestem. Wystawiłem uszy i zacząłem obserwować.
- Jest tam kto? - spytałem
<Ktoś? Coś?>
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń