wtorek, 3 lipca 2018

Od Lileith

Obudziłam się z łzami w oczach, roztrzęsiona i zlana potem. Przeszłość... to wszystko jest już za mną, a jednak podświadomie wciąż do tego powracam i boję się z tą samą siłą, co kiedyś.
"Czas iść dalej" pomyślałam i podniosłam się. Sama nie wiem ile już czasu minęło od mojej ucieczki od rodziców, ale też od niszczącej przeszłości. Ojciec na pewno nie jest ze mnie dumny. Zawsze był zwolennikiem stawiania czoła problemom. Niestety tatusiu, twoja córeczka nie wdała się w ciebie. Jej problemy ją przerosły i częściowo złamały jej psychikę. Chciałam wam powiedzieć, ale zawsze twierdziliście: "Jakie możesz mieć w tym wieku problemy"... Postanowiłam milczeć, sama szukać rozwiązania. Na próżno. Zamiast zwalczyć problem, pozwoliłam by się rozwinął i to w bardzo szybkim tempie. Stan psychiki pogarszał się. Wreszcie coś we mnie pękło. Pojawiły się myśli samobójcze. Później plany, przekute w bezowocny czyn.

Znajdowałam się na dość sporej polanie w środku lasu. Położyłam się pod najbliższym drzewem i obserwowałam niebo. Wieczór miał się ku końcowi. Niebo było bezchmurne, więc zaraz pojawią się gwiazdy. Uwielbiam ten moment, gdy powoli zaczynają być widoczne na ciemniejącym niebie. Leżałam tak ładnych parę godzin. Wreszcie zasnęłam. Obudziła mnie poranna rosa muskająca mój nos leżący w zielonej trawie. Powoli otworzyłam oczy. Nad polaną unosiła się mgła, przez którą przebijały się delikatne promienie porannego słońca. Znów musiałam iść dalej. Znów przez las.
Idąc tak coraz wyraźniej słyszałam szum wody oraz czułam w powietrzu woń innych wilków. "Wataha?" przeszło mi przez myśl. Wreszcie moim oczom ukazało się źródło szumu, którym była rzeka. Gdyby nie fakt, że byłam bardzo spragniona, to nie odważyłabym się napić będąc na terenie, na którym roznosi się tak intensywny zapach obcych wilków.
Podeszłam do brzegu. Nurt był spokojny, a woda bardzo czysta. Rzeka wydawała się płytka. Nachyliłam głowę by się napić. Wzięłam parę łyków. Coś zaszumiało w krzakach. Chciałam odskoczyć, lecz poślizgnęłam się i wpadłam do wody. Z początku płytka rzeka, nagle okazała się głęboka... Nie potrafię pływać. Zaczęłam panikować i rzucać się na wszystkie strony, łapczywie łapiąc powietrze. Pomimo nękających myśli samobójczych, uruchomił się instynkt przeżycia.
Powoli zaczęłam tracić siły, mięśnie stawały się coraz bardziej wiodkie. Zamknęłam oczy jak chyba każdy kto wie, że zaraz umrze. Wtedy usłyszałam plusk wody. Ktoś złapał mnie i zaczął ciągnąć. Cały czas miałam zamknięte oczy, bałam się je otworzyć. Mój wybawca wyciągnął mnie na brzeg. Leżałam w bezruchu z wciąż zamkniętymi oczami. Dopiero gdy poczułam wystarczająco dużo siły by wstać otworzyłam oczy. Przede mną stał ogromny basior... no dobra, może był normalnych rozmiarów, ale fakt, że leżałam na ziemi sprawił, iż wydał mi się on olbrzymem. Wpatrywał się we mnie zimnym, obojętnym wzrokiem. Zaczęłam się trząść. Na początku niezauważalnie, lecz moja próba uspokojenia się zaskutkowała tylko większym napięciem mięśni i tym samym jeszcze większymi drgawkami. Skuliłam się i położyłam po sobie uszy.
- Co tu robisz? - usłyszałam spokojny lecz oschły głos.
Przełknęłam ślinę. Stres znów zapanował nad moim ciałem. Mózg krzyczał by odpowiedzieć i się trochę uspokoić, lecz ciało już zostało od niego odłączone i żyło własnym życiem.
- Ja... Przepraszam... Tylko się napiłam - wydukałam wreszcie.
Tak, to wszystko na co było mnie stać w tamtym momencie...


<Ktosiu?>

1 komentarz: