-Uciekaj synu...- nagle usłyszałem głośny ryk, a duch mamy zniknął.
Lileith szybko wstała i zapytała:
-Co to było?- wydaję mi się, że zadała je sobie, do mnie raczej by się nie odezwała.
Pobiegłem tam, nie słuchając tego co duch wcześniej mówił.
Jeżeli to mój ojciec, mam szansę się zemścić. Uśmiechnąłem się szyderczo
na myśl o tym, jak go zabijam.
Gdy dobiegłem, zobaczyłem, że tylko kilka drzew zostało, a tak to pustka. Patrzyłem na to oszołomiony. Jak on to zrobił? Jak?!
Poczułem chłód i wielki ból w tylnej łapie. Czułem się jakby
ktoś mi ją wyrwał. Odwróciłem się, by spojrzeć na nią. Nic za mną nie
stało, a z łapy leciały strużki krwi. Gdy chciałem nią ruszyć, nie
mogłem. Syknąłem z bólu, a coś mnie pociągnęło za sobą. Z trudem
złapałem się drzewa i trzymałem. Ten kto mnie ciągnął, miał nadludzką
siłę, a nawet większą. Wyrwał mnie z drzewem. Chciałem uderzyć postać,
która mnie ciągnęła, ale w nic nie trafiłem. Usłyszałem jedynie śmiech i
demoniczny głos:
-Nigdy mnie nie pokonasz. Jesteś za słaby.
Po tych słowach, poczułem niemiłosierny ból. Wrzasnąłem tak
głośno, że cała wataha mogłaby mnie usłyszeć. Spojrzałem na łapę, a
raczej na ziemie. Bo łapy tam nie było. Była... wyrwana. Byłem cały we
krwi. Powoli zacząłem słabnąć. Oczy mi się powoli zamykały. Ostatnie co
zobaczyłem, to kilka wilków, podbiegających do mnie. Obiecuję że się
zemszczę. Nawet jeśli nie będę miał tej jednej łapy, a nawet czterech.
Zabiję go...
<Lileith? Może odzyskać tą łapę? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz