- Idź za nią...
- Jak widzisz nie mogę.- warknąłem.
- Mecillesie, nie możesz zmarnować tej szansy, nigdy nikogo nie miałeś, teraz może się to zmienić.
- Nie chcę.- spojrzałem na ducha swojej mamy.
- Wiem, że chcesz. To trudne będzie, ale musisz spróbować.
- Nigdzie nie idę- syknąłem.
- Mecille...
- Nie pójdę za nią!- wrzasnąłem.
- Do kogo ty mówisz?- był to Noe.
- Niech Cię to nie interesuję.
Moja matka i biały basior zaczęli naraz mówić. W końcu nie wytrzymałem i ryknąłem:
- ZOSTAWCIE MNIE! CHCĘ BYĆ SAM!- rozprostowałem skrzydła i
wyleciałem z jaskini. Moja tylna łapa wisiała bezwładnie, a mnie
przeszył ogromny ból. Usłyszałem krzyki Arka Noego, ale za nim inni się
pojawili, zniknąłem.
Po godzinie wylądowałem na ciemnej polanie i się położyłem. Szepnąłem:
- W końcu mam święty spokój. Nikt mi nie przeszkodzi.
Czułem się źle, bardzo źle. Kręciło mi się w głowie i bolało
mnie wszystko. Nagle zrobiło się ciemno, nic nie widziałem. Jeszcze
chwilę kręciłem łbem na wszystkie strony, lecz chwilę później, głowa
moja leżała bezwładnie na ziemi.
Obudził mnie wielki ból. Otworzyłem lekko oczy. Uniosłem łeb,
teraz nie byłem na polanie. Byłem w jakiejś grocie. Z trudem wstałem i
zrobiłem jeden krok. Niestety szybko upadłem. Ta cholerna łapa, już
wolałbym jej nie mieć. Warknąłem i znów spróbowałem. Nic. Nagle
zobaczyłem, że ktoś stoi w wejściu. Odwróciłem pysk i mruknąłem:
- Kim jesteś?
- Musiałam Cię ochronić przed Twoim ojcem, z łatwością by Cię znalazł.
- Co z tego?
- Musisz go pokonać. Masz.- prze de mną pojawił się kamień, wziąłem go z niechęcią.
- A jak nie chcę?
- Zabiję Cię.
- Co z Tego? Mogę umrzeć.
- Nie mów tak.- podeszłam bliżej i usiadła.
- Czemu? To prawda. Nie mam dla kogo żyć, to nie ma sensu.
- Nie pamiętasz słów Lileith?
- Ona mnie nienawidzi!
- Synu...- odwróciła się przerażona- Musisz ich uratować...
- Jak to ich?- nie dostałem odpowiedzi, bo od razu zniknęła
Nagle usłyszałem krzyki i śmiech. Wiedziałem kto to. Wzbiłem
się w powietrze i wyleciałem z jaskini. Odgłosy dochodziły ze strony
rzeki. Przed moimi oczami zobaczyłem mojego ojca i szarą waderę. Co ona
tu robi? Mówił coś do niej, nie wiedziałem co. Usłyszałem szept:
- Mecillesie, pokonaj go... Zrób to... Jak nie dla mnie, to dla Lileith...
- Nie obchodzi mnie ona.- warknąłem.
- Wiem co myślisz, ale zrób to.- poczułem jak coś mnie pcha.
Nie... Nie mogę tego zrobić. Miałem odlecieć, ale coś mnie zatrzymało.
Zamknąłem oczy i po chwili je otworzyłem. Nie mogę stchórzyć. Zemszczę
się. Poleciałem prosto na niego. Z taką siłą go uderzyłem, że się
przewrócił. Zaczął turlać się w stronę wody, niestety pociągnął mnie za
sobą. Razem wpadliśmy do wody. Szwy zaczęły pękać, a on mnie uderzał i
przy tym wbijał pazury w klatkę piersiową i brzuch. Gdy miałem się
poddać, przypomniałem sobie o kamieniu. Wziąłem go do łapy i cisnąłem w
jego głowę. Oślepił mnie wielki blask, usłyszałem ryk. Nastała cisza.
Tak, pokonałem go. Zemściłem się. Teraz będę mógł umrzeć. Uśmiechnąłem
się triumfalnie i zamknąłem oczy. Nagle poczułem, że coś mnie łapie i
wyciąga z wody. Wyplułem całą wodę, ale wciąż nie otwierałem oczu.
Chciałem zginąć, nie chcę być na tym świecie. Usłyszałem głos:
- Mecillesie, nie odchodź... Proszę...- nie wiedziałem kto
to. Może moja matka? Raczej tak, to ona nie chciała bym umarł.
Warknąłem:
- Zostaw mnie. Mówiłem Ci, że chcę umrzeć.
- Co?
- Mamo, zostaw mnie. Nie mam po co żyć, nie mam nikogo kto by mnie kochał.
- Co ty mówisz?- zapytał ktoś zdziwionym głosie.
- Nie znasz mnie. Odeszłaś gdy się urodziłem, nigdy nikogo nie spotkałem. Nie wiem co to miłość. Nikt mnie nie nauczył kochać.
- Mecillesie, twojej mamy tutaj nie ma.- miałem ochotę
wrzasnąć "Że co!?", ale tego nie zrobiłem. Z niechęcią otworzyłem oczy.
Prze de mną stała Lileith. Teraz wszystko wie. Jestem taki głupi. Zacząłem przeklinać na samego siebie i czekałem na to, co powie wadera.
<Lileith?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz