poniedziałek, 23 lipca 2018

Od Kene cd. Harytii

 Dzisiejszego ranka musiałem nieco rozciągnąć mięśnie, bo przez ostatnie tygodnie o tym zapominałem. Nie jestem zapalonym fanem ćwiczeń, ale odkąd zatrzymałem się w tej watasze, mogłem zapomnieć o długich dystansach jakie poprzednio pokonywałem. Przeciągnąłem się i byłem gotów do wymarszu. Krótki odcinek, trochę zakrętów, nieco przeszkód. Jakieś cztery kilometry. Delikatny trucht od czasu do czasu zmieniałem na szybszy bieg. Pokonując las, mogłem napawać się ciszą. Nikt do mnie nie mówił, nie pytał. Po prostu idealnie. Obserwowałem drzewa, rosnące wszędzie dookoła i pnące się ku górze. Spinając mięśnie wskoczyłem na obalony pień, od którego odbiłem się, skacząc na pobliską roślinę. Dzięki takiemu odbijaniu się od beli znalazłem się na wysokości jakichś ośmiu metrów. Nawet będąc w ruchu cały czas rejestrowałem dźwięki odbijające się od wszelkich przeszkód i docierające do mojej głowy. Prosta echolokacja, a ostrzegła mnie przed tym, że za chwilę skończą mi się drzewa. Uskoczyłem na jedno z nich, wbijając się w korę pazurami. Dzięki moim długim hakom z łatwością i niemą gracją powróciłem na twardy grunt. Na polanę, którą zobaczyłem świeciło słońce. Nie było duszno i czułem, że promienie będą prażące. Zwłaszcza, że mam czarną sierść. Przysiadłem pod koronami, chcąc przeczekać tę koszmarną pogodę. Cieszyłem się, bo nadchodziła moja ulubiona pora roku. Liście zmienią swoją barwę, będzie wiał łagodny,zimny wiatr, mżawka będzie coraz częstsza, zniknie słońce. Piękna jesień.
Wgapiając się w przestrzeń przysnęło mi się. Kiedy otworzyłem oczy dochodziło południe. Zaschło mi w pysku, więc skierowałem się pół kilometra na zachód, skąd słyszałem szum jakiejś rzeki... A może zwykłego strumienia?
Powędrowałem tam, przedzierając się przez nieznośną roślinność, która nagle stała się mi niezwykle uporczywa. Z odległości kilku metrów do wodopoju już wiedziałem, że ktoś tam stoi. Zachowując jednak stoicki spokój, zbliżyłem się. 
- Kim jesteś? - obcy wilk zadał mi pytanie, gdy tylko wyłoniłem się z krzaków.
- Nie wiem czy powinno cię to interesować, tym bardziej, że nie należysz do tutejszej watahy. - odpowiedziałem bez zbędnych emocji.
- A gdzie są jakieś Alfy? Chętnie bym w końcu do jakiejś watahy dołączyła. Nie proszę cię o to być mnie do nich prowadził, ale żebyś chociaż mi powiedział gdzie mogę znaleźć, którąś z Alf.
- Wpierw dla świętego spokoju zmyj tą krew z pyska i łap - rzuciłem w jej stronę, schylając się, by zaczerpnąć kilka łyków. Woda natychmiastowo zgasiła moje pragnienie.
Wadera wyglądała już schludniej, więc nie tracąc głosu na więcej słów ruszyłem w stronę centrum. Po kilku krokach dorównała do mnie. 
- Jestem Harytia, a ty? - spytała, jakby chcąc przerwać niezręczną ciszę. Posłałem jej jedno z moich spojrzeń, delikatnie mierząc ją wzrokiem. Ciekawy wygląd.
- Kene - odparłem po dłuższej chwili.
- Czym się zajmujesz? - czyli nadal nie zrezygnowała z rozmowy, no cóż.
- Alchemik. A ty jeszcze nie masz zajęcia. Za moment będziemy.
Zaprowadziłem ją pod drzewo, kiwając delikatnie głową, aby weszła do środka. Ja tymczasem udałem się do pobliskiego lasu poszukać kilku roślin. Pech chciał, że nie mam do kogo się zwrócić w sprawie ziół. Przynajmniej się na nich znam.

<Harytia? Przyda mi się zielarka, od której mogę wziąć roślinki xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz