"Tylko skąd ją wezmę" - przeszło mi przez myśl.
Wtem nasunął się pomysł wykorzystania jednej z moich mocy. Skoncentrowałam się więc i przywołałam pięć cieni.
- Przynieście mi nienaruszoną skórę niedźwiedzia - rozkazałam.
Słudzy nie zwlekając wybiegli z jaskini. Ja również ją opuściłam, by zerwać trochę lawendy do tego czegoś, co stworzyłam rano z gliny i nazywałam wazonem. Choć pewnie nikomu o zdrowych zmysłach by to wazonu nie przypominało. Udało mi się znaleźć też trochę innych kwiatów. Kolorowy bukiet wstawiłam do naczynia. Położyłam się na starym posłaniu i popatrzyłam na prawą łapę. Przebywając w samotności nie noszę bandaża. Widniały na niej szerokie zabliźnione bruzdy. Zawsze gdy na nie patrzę wraca przeszłość, mimo to nie żałuję, że je stworzyłam. Był to mój jedyny sposób na chwilę spokoju i ukojenia nerwów.
Do jaskini weszły wykreowane przeze mnie cienie, niosąc skórę z czarnym futrem. Podniosłam się i przeszłam na drugą stronę pomieszczenia, równocześnie nakazując sługom pozbycia się starego miejsca do spania i zastąpienia go nowym. Kiedy wykonały mój rozkaz odesłałam je do ich świata.
Znów ległam na posłanie. Było takie miękkie i dawało tyle ciepła. Momentalnie zrobiłam się senna.
Obudziłam się wieczorem. Delikatne promyczki słońca wpadały do jaskini.
- Jest tu zdecydowanie za ciemno - wymamrotałam.
Zaczęłam kopać w ścianie przy której leżało futro. Na szczęście okazała się być cienka i szybko przebiłam się do światła. To samo zrobiłam na przeciwnej ścianie, lecz tu już nie było tak łatwo. Trochę to trwało, ale w końcu udało mi się przedostać. Jaskinia wyglądała teraz o wiele lepiej. Dzięki światłu zniknął przytłaczający nastrój.
Byłam pełna energii. Owinęłam łapę bandażem i niewiele myśląc wyszłam pobiegać.
Wieczór był naprawdę piękny, a las spokojny. Moją uwagę przykuł jastrząb czający się na swoją ofiarę. W tym samym momencie poczułam, że uderzam w coś, a raczej w kogoś. Przez chwilę leżałam oszołomiona. Okazało się, że ofiarą wypadku był skrzydlaty basior. Nie zdążyłam jeszcze w pełni dojść do siebie, kiedy usłyszałam:
- PATRZ JAK LEZIESZ NIEUDACZNIKU!
To nie był krzyk, to był wrzask. Wrzask przepełniony nienawiścią i żądzą mej śmierci. Odskoczyłam jak poparzona. Stanęłam na równe nogi i zaczęłam się trząść. Patrzyłam wielkimi oczami na wilka. Byłam w takim szoku, że totalnie mnie zamurowało.
- TERAZ NAGLE NIE POTRAFISZ NIC GADAĆ?! - wrzeszczał, zbliżając się do mnie.
Po kolejnej fali ciszy, którą ode mnie otrzymał, wpadł w szał. Jednym susem doskoczył do mnie i pchnął. Może on nie włożył w to wiele siły, lecz dla mnie było to na tyle mocne, iż nie byłam w stanie tego zamortyzować i jak szmaciana lalka uderzyłam w pobliskie drzewo.
Przed oczami przeleciały mi obrazy z minionych lat. Poczułam jak ogarnia mnie niepohamowany lęk. Pojawiły się silne konwulsje. Część mnie, na co dzień niepozwalająca pokazywać emocji przy innych, pękła jak mydlana bańka. Skuliłam się i zaczęłam panicznie płakać. Słyszałam za sobą wrzaski basiora, lecz nic nie rozumiałam. Nie chciałam rozumieć. Czułam tylko strach, ból i panikę. Co chwila moim ciałem wstrząsała kolejna fala dreszczy. Nie umiałam się uspokoić, wizja przeszłości zbyt mocno mnie przerażała. W tamtej chwili nic się dla mnie nie liczyło.
<Mecilles? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz