Miałem wrażenie, że tracę przytomność. Mdłe uczucie dusiło się we mnie. Prowadziło do ohydnego uczucia. Chciałem wymiotować. Pozbyć się tego, co siedziało teraz we mnie.
- Lili... - Odezwałem się, w połowie żywy. Ta szybko popatrzyła na mnie ze znakiem w oczach, abym dokończył. - Ten gaz... Ten co tu był. Miałem z nim kiedyś styczność. Nie musisz się bać, nic większego mi się nie stanie.
- A te skurcze mięśni? Akfi, jaki jest na to lek?! - Mówiła zdeterminowana.
- Jest, ale nie warto dla niego ryzykować. - Ochoty ostrego odkaszlnięcia, przerwała to co mówiłem. - To potrwa kilka dni, wytrzymam. Kiedyś już wytrzymałem... - Dokończyłem wolno. Bolał mnie fakt, że teraz musiałem ją okłamywać. Jej mina ukazywała zdenerwowanie. Sprawiała wrażenie zamyślonej. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie szukać rośliny Bizitza Gelditu. Z tego co pamiętam ta potrzebowała ofiary, aby oddać swój kwiat, a to już za dużo.
- Ryzykować? Powiedz mi... - Popatrzyłem na nią.
- Jeżeli przyrzekniesz, że nie zaczniesz tego szukać... - Wyszeptałem.
- Przysięgam, więc? - Westchnąłem, po czym zrobiłem szybki ruch głową, aby ochłodzić ciało. Było mi coraz bardziej gorąco.
- Bizitza Gelditu. To nazwa rośliny. Wymaga ona żywego stworzenia, a dokładniej stworzenia takiego jak dla którego ma być substancja rozluźniająca. Czyli w moim przypadku, trzeba oddać jej żywego wilka. Pożre go żywcem, a następnie wytworzy w swoim wnętrzu kwiat. Wtedy trzeba ją rozerwać, aby go wydobyć. Dlatego też są rzadko spotykane. - Wziąłem głęboki oddech. - Lili proszę nie rób głupstw. Zostań tu ze mną...
Zamknąłem oczy. Zacisnąłem mocno gdy ból je dotknął. Żar, który był wewnątrz nich był masakrycznie bolesny. Parę łez zaczęło spływać po moim poliku. Nie kontrolowałem tego. Leżałem na ziemi w linii prostej. Otworzyłem pysk, aby trochę się ochłodzić. Ciężko było oddychać. Cały drżałem na skutek spięcia mięśni. Zmysły zaczęły szaleć. Węchu, wzroku i słuchu były zaburzone. Nie mogłem nawet odczuć obcego dotyku. Usłyszałem głosy. Prawdopodobnie ktoś wszedł do jaskini. Oddychałem ciężko. Na celu miałem uspokojenie się. Uczucie, jak gdyby ktoś wbijał mi małe sztylety do ciała.
- Aimer, i jak? Macie coś?! - Prawdopodobnie, głos Lileith. Zadała pytanie od razu po przyjściu Aimer.
- Niestety nie. Alchemicy nie wiedzą co może być lekiem na to...
- A... A Bizitza Gelditu? Może ona pomoże? - Chciałem zaprotestować, ale nie mogłem. Nie miałem sił. Zamiast słowa "nie" wycisnąłem z siebie tylko cichy pisk.
- Bizitza... Chodź ze mną Lileith. - Samica zerknęła na mnie. Poszła za Alfą. Chciałem ją zawołać. Nie zdążyłem. Miałem ochotę strzelić sobie kulką w głowę, za to co powiedziałem...
< Lileith? Przepraszam, że tak długo odpisywałam. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz