Biegłam przez mroczny las. Był środek nocy, między koronami drzew
przeciskały się promienie księżyca, delikatnie oświetlające drogę.
Powoli zaczynało mi brakować tchu, ale nie mogłam się zatrzymać. W
oddali dostrzegłam krzaki.
Wpadłam w nie z impetem i przylgnęłam do ziemi wstrzymując oddech.
Goniący mnie drapieżnik przebiegł tuż obok mojej kryjówki i zniknął w
ciemności. Odetchnęłam z ulgą i wyszłam z powrotem na ścieżkę. Żwawym
krokiem ruszyłam w kierunku przeciwnym do tego, gdzie pobiegł mój
prześladowca.
Dotarłam nad jezioro. Nachyliłam głowę by się napić i w tym samym
momencie coś zaszeleściło w krzakach. Natychmiast odwróciłam się w
kierunku, z którego dobiegł dźwięk. Wyszedł z nich wilk, który mnie
ścigał i nie zwlekając ruszył w moją stronę. Przez chwilę stałam
sparaliżowana, ale szybko wybudziłam się z letargu. Nie potrafię pływać,
więc pozostało mi obiec jezioro. Rzuciłam się do ucieczki. Za plecami
usłyszałam plusk wody. Widać wróg wybrał krótszą drogę. Odbiłam więc w
prawo. Wybiegłam na wysoki klif. Rosło tam ogromne, stare drzewo.
Podeszłam do niego i oparłam, by odpocząć. Moja wolność nie trwała
długo. Po chwili pojawił się mój oprawca. Jego sierść wciąż jeszcze była
mokra. Nie miałam dokąd uciec, pozostawało mi tylko wycofać się w
stronę urwiska. Wilk był coraz bliżej. Delikatne światło księżyca
oświetliło go. Doznałam szoku. Przede mną stał Mecilles, ale nie
wyglądał jak zawsze. Tylko głowa należała do Mecillesa, a reszta ciała
do innego wilka. Nie miał skrzydeł, a sierść na korpusie, łapach i
ogonie była czarna. Podchodził do mnie z wrogim uśmiechem. Postąpiłam
krok do tyłu i w tym samym momencie poczułam jak kończy mi się grunt pod
łapami. Zsunęłam się z klifu. Próbowałam jakoś ratować się pazurami,
lecz nic to nie dało. Spadałam bezwładnie w przepaść.
Zerwałam się z posłania.
- To tylko sen - wymamrotałam próbując się uspokoić.
Usiadłam przed wyjściem z jaskini. Na zewnątrz padał deszcz. Była może
czwarta nad ranem. Zaczęłam analizować sen. Dlaczego ściągającym mnie
basiorem okazał się Mecilles? Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć.
Czy to oznacza, że ściągnie on na mnie nieszczęście?
"Nie, to głupie" - pomyślałam.
Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że to właśnie przez Mecillesa -
przez obiekt moich westchnień - może stać mi się coś złego. Siedziałam
tak jeszcze jakiś czas, po prostu patrząc na krople deszczu rozbijające
się o kwiaty rosnące na polanie.
W końcu otrząsnęłam się z zadumy i wróciłam na posłanie. Znów popłynęłam
myślami do Mecillesa. Do jego dumnej postury i tych cudownych,
zielonych oczu.
Czy mój sen miał być swego rodzaju przedsionkiem piekła?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz