niedziela, 8 lipca 2018

Od Lileith cd. Mecilles

- Patrzę na anioła póki mam okazję - skwitowałam oschle.
Nie miałam już sił na udawanie miłej. Ten wieczór zdecydowanie nie należał do najlepszych, a kolejne dni będą jeszcze gorsze. Przez niego byłam cała mokra, co potęgowało mój gniew i niechęć do jakiegokolwiek kontaktu.
- Dobrze wiem co powoduje twoją agresję - przyznałam w końcu.
- PRZESTAŃ SIĘ WTRĄCAĆ! - ryknął - NIE POTRZEBUJĘ POMOCY!!
W tym momencie naprawdę mnie rozśmieszył. Uśmiechnięta odparowałam:
- Pomoc? Do głowy by mi nie przyszło, żeby to zrobić lub zaproponować.
Zabawne i zarazem denerwujące. Zachowywał się jak szczeniak chcący za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę. Każdy z nas przeżył jakąś tragedię, która zmieniła tok myślenia i rozumowania, ale życie zmusza nas do częściowego chociaż podniesienia i pójścia dalej.
- Nie sztuką jest rozpamiętywać, sztuką jest starać się dalej normalnie żyć - rzuciłam i odeszłam.

Chodziłam w kółko po jaskini wściekła sama na siebie. "Dlaczego akurat on? Czemu?!" - myśli kłębiły się w głowie. Machnęłam łapą i strąciłam gliniany wazon ze stolika. Rozpadł się na kawałki, kwiaty rozsypały, a woda rozlała na podłodze. Runęłam na niedźwiedzią skórę. Byłam tak zła, a zarazem tak bezradna. Po policzkach zaczęły spływać łzy. Zdjęłam bandaż z łapy i przyjrzałam skrywanym przez niego bliznom. "A może by tak..." - przeleciało mi przez myśl. Natychmiast stworzyłam kilka cieni.
- Znajdźcie mi coś ostrego - rozkazałam.
Nie zwlekając słudzy wybiegli z jaskini.
Udało im się znaleźć kilka kawałków szkła.

Kolejne dni spędziłam w jaskini. Czułam się okropnie. Nie jadłam, a po wodę wysyłałam cienie. Czasami wstawałam, lecz przez większość czasu leżałam w bezruchu pogrążona w myślach. Szkło również się przydało. Wróciły stare nawyki. Na myśl o wyjściu na zewnątrz i spotkaniu z innymi wilkami, a co dopiero Mecillesem robiło mi się niedobrze i kończyło się na wymiotach. W nocy dręczyły mnie koszmary. Wciąż uciekałam, doskonale wiedziałam przed kim. Wreszcie, kiedy mój oprawca mnie dopadał okazywało się, że to Mecilles. Postanowiłam więc nie spać. Udawało się... Przez trzy dni. Potem zmęczenie wzięło nade mną górę. W jaskini unosił się gryzący zapach wymiocin, potu i czegoś, czego nie umiałam opisać.

Wreszcie przyszedł taki poranek, gdy postanowiłam wyjść z ukrycia i znów żyć. Niestety nie miałam sił by wstać. Kolejny raz wysłużyłam się cieniami.
- Przynieście mi coś do jedzenia.
Po posiłku powoli wstałam. Trochę kręciło mi się w głowie.
- Posprzątajcie tu pod moją nieobecność - rozkazałam patrzącym na mnie cieniom.
Owinęłam krwawiącą łapę bandażem i wyszłam. Natychmiast moją sierść oświetliły promienie porannego słońca. Ruszyłam nad wodę.

Przejrzałam się w gładkiej tafli jeziora. Oczy czerwone i opuchnięte z wyraźnymi u dołu sińcami. Na policzkach zaschnięte ślady łez. Włosy splątane. Sierść wypłowiała, szorstka i posklejana od potu. Ostro schudłam przez ten tydzień. Żebra stały się bardzo mocno widoczne, a policzki zapadnięte. Obraz nędzy i rozpaczy...
Weszłam powoli do wody i zanurzyłam się w niej cała. Zrobiłam tak jeszcze kilka razy, by mieć pewność, że zmyje z siebie tygodniowy brud. Wyszłam na brzeg i otrzepałam nadmiar cieczy z sierści. Od razu lepiej się poczułam. Rozejrzałam się. Niedaleko mnie siedział nie kto inny jak Mecilles. Poczułam jak moje śniadanie szuka wyjścia ewakuacyjnego. Basior popatrzył na mnie. Jego uwagę przykuł ociekający krwią bandaż. Zmarszczyłam brwi i odeszłam. Nie miałam jeszcze ochoty na kontakt z innymi wilkami.


<Mecilles?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz