- Po co to powiedziałam? - powtarzałam w kółko łamiącym się głosem - Tylko utwierdziłam go w tym jaką jestem idiotką.
Popatrzyłam na swoją łapę. Na ranach zrobiły się strupy. Zaczęłam je zrywać, próbując się uspokoić. W końcu nieco mi przeszło. Położyłam się i spoglądałam przed siebie.
Usłyszałam śmiech. Odwróciłam głowę w stronę, z której dobiegał. Ujrzałam wielkiego basiora i szarą waderę. Rozmawiali o czymś. Nagle pojawił się Mecilles. Z impetem uderzył w basiora i oboje sturlali się do wody. Szarpali się, lecz w pewnym momencie basiora rozświetliło bardzo jasne światło, ryknął i rozpłynął się. Mecilles powoli zamknął oczy i zaczął tonąć. Na szczęście nurt rzeki płynął w moją stronę. Wskoczyłam do wody i złapałam basiora. Wyciągnęłam go na brzeg.
- Nie odchodź... Proszę - powiedziałam.
Nadal nie otwierał oczu. Spojrzałam na jego łapę. Kilka szwów popękało i sączyła się z nich krew.
- Zostaw mnie. Mówiłem już, że chcę umrzeć - warknął.
- Co ty mówisz? - zdziwiłam się.
Niby kiedy mi to powiedział? Czy on myśli, że rozmawia z kimś innym? Cała ta sytuacja była bardzo dziwna.
- Mamo, zostaw mnie. Nie mam po co żyć, nie mam nikogo kto by mnie kochał - znów zaczął.
No tak, nie spodziewałam się, że może być inaczej, że jakimś cudem potraktuje mnie poważnie... Położyłam po sobie uszy... Ale zaraz moją uwagę przykuło jedno słowo z tej wypowiedzi "mamo"?
- Nie znasz mnie. Odeszłaś gdy się urodziłem, nigdy nikogo nie spotkałem. Nie wiem co to miłość. Nikt mnie nie nauczył kochać.
Zrobiło mi się go żal. Westchnęłam.
- Mecillesie... Nie ma tu twojej mamy - rzekłam spokojnie.
Powoli otworzył oczy i popatrzył na mnie. W jego wzroku było widać rosnący gniew, ale... gniew na samego siebie?
Chyba nie planował mi o tym wszystkim powiedzieć. Czułam się niezręcznie. Nie wiedziałam co zrobić, ani co powiedzieć. Współczułam mu i najchętniej przytuliłabym go, ale zabiłby mnie gdybym to zrobiła... Może najlepiej będzie pominąć to wszystko i zapomnieć o tym, co powiedziałam mu w jaskini...
- Twoje szwy - zaczęłam - Trzeba sprowadzić medyka...
- Poradzę sobie - wycedził i spróbował wstać.
Nie udało się. Od razu upadł na ziemię.
- Właśnie widzę.
Przywołałam cień.
- Sprowadź Viper - nakazałam.
Mecilles przyglądał się jak sługa ucieka w las. To była chyba jedyna rzecz związana z moją osobą, która go intrygowała i powodowała, że zwrócił na mnie jakąkolwiek uwagę. Spojrzałam na swoją łapę. Ciekła po niej krew. Podeszłam do rzeki i zanurzyłam kończynę w wodzie, przez co woda wokół niej zabarwiła się na czerwono. Cały czas czułam na sobie wzrok basiora.
- Ty... Nie nosiłaś na tej łapie bandaża? - spytał nagle.
Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Dlaczego cię to interesuje? - stanęłam przed nim przez co dokładnie mógł przyjrzeć się krwawiącym ranom.
Prychnął nerwowo.
- Nie interesuje. Po prostu dopiero zauważyłem - odparował.
Po czym jęknął z bólu, a jego mięśnie napięły się.
- Co się stało? - spytałam lekko spanikowanym tonem.
- Nie wiem - ledwo z siebie wydusił.
Co robić? Co robić?! Wtedy przypomniało mi się, że nadal mam te liście od Viperwolf. Podeszłam do Mecillesa.
- Nie dotykaj mnie - syknął niczym wąż.
Zignorowałam to, jeśli te zioła miały pomóc musiałam spróbować. Nie mogłam znieść tego jak on cierpi. Ostrożnie przyłożyłam liście do popękanych szwów, a te zabłysły delikatnym, zielonym światłem. Mięśnie basiora zaczęły powoli się rozluźniać.
W końcu przybiegła Viper.
- Co mu się znów stało?
- Dziękuję, że przybyłaś - powiedziałam - Nie wiem - skłamałam, choć pewnie Mecilles uczyniłby to samo - Wyciągnęłam go z wody w takim stanie.
- Musimy go jakoś przenieść do jaskini, ale jego jest spory kawałek stąd - zmartwiła się wadera.
Westchnęłam ciężko.
- Ale moja jest niedaleko, damy radę tam z nim dojść - rzekłam pozbawionym emocji głosem.
- Nie potrzebuję pomocy - warknął basior.
Obie zignorowałyśmy tę uwagę. Viper stanęła po jego prawej, a ja po lewej stronie i pomogłyśmy mu wstać. Akurat doszliśmy do mojej jaskini, gdy zaczynało mi już brakować sił na podtrzymywanie go. Ułożyłyśmy go na miękkim futrze. Tym razem Viperwolf miała ze sobą niezbędne zioła. O dziwo nie musiałam wychodzić na zewnątrz.
Wszystko było na nowo zszyte. Mecilles osłabiony bólem zasnął jeszcze przed zabiegiem.
- Jak to jest, że zawsze gdy coś mu się stanie akurat ty przy nim jesteś? - spytała cicho wadera.
Wzruszyłam ramionami. Co miałam jej powiedzieć? Ciągle na siebie wpadamy i zawsze kończy się na tym, że rzuca się na mnie z furią. To śmieszne... Jedno dobre, że przez cały ten czas udawało mi się kryć swoją łapę przed wzrokiem Viper.
- No dobrze nieważne, nie będę cię męczyć, bo sama jesteś roztrzęsiona. To są te same zioła, które dałam ci wcześniej
Kiwnęłam głową na znak, że pamiętam co trzeba z nimi zrobić. Wadera odeszła, a ja siedziałam i patrzyłam na śpiącego Mecillesa.
W pewnym momencie coś zaczęło mu się śnić. Zaczął mamrotać niezrozumiałe słowa. Po cichu podeszłam do niego i położyłam się między ścianą, a nim. Wtuliłam się w jego bok. Ostatnim uczuciem przed zaśnięciem był strach i myśl co będzie jutro, gdy się obudzi i zobaczy obok siebie mnie...
<Mecilles? Wiesz, mimo wszystko chciałabym pożyć>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz