sobota, 21 lipca 2018

Od Lileith cd. Mecilles

Pobiegłam nad rzekę. Byłam zdruzgotana. Po co to powiedziałam? Na co mi to było?! On nigdy nie poczuje tego samego... Na pewno nie do mnie. Nienawidzi mnie. Sama myśl o tym sprawiała mi ogromny ból, który przerodził się w rzeczywisty, fizyczny. Zaczęło mnie bardzo mocno kłuć w sercu. Usiadłam przy brzegu rzeki i patrzyłam na swoje odbicie. Uderzyłam lapą w taflę wody i wybuchłam płaczem.
- Po co to powiedziałam? - powtarzałam w kółko łamiącym się głosem - Tylko utwierdziłam go w tym jaką jestem idiotką.
Popatrzyłam na swoją łapę. Na ranach zrobiły się strupy. Zaczęłam je zrywać, próbując się uspokoić. W końcu nieco mi przeszło. Położyłam się i spoglądałam przed siebie.

Usłyszałam śmiech. Odwróciłam głowę w stronę, z której dobiegał. Ujrzałam wielkiego basiora i szarą waderę. Rozmawiali o czymś. Nagle pojawił się Mecilles. Z impetem uderzył w basiora i oboje sturlali się do wody. Szarpali się, lecz w pewnym momencie basiora rozświetliło bardzo jasne światło, ryknął i rozpłynął się. Mecilles powoli zamknął oczy i zaczął tonąć. Na szczęście nurt rzeki płynął w moją stronę. Wskoczyłam do wody i złapałam basiora. Wyciągnęłam go na brzeg.
- Nie odchodź... Proszę - powiedziałam.
Nadal nie otwierał oczu. Spojrzałam na jego łapę. Kilka szwów popękało i sączyła się z nich krew.
- Zostaw mnie. Mówiłem już, że chcę umrzeć - warknął.
- Co ty mówisz? - zdziwiłam się.
Niby kiedy mi to powiedział? Czy on myśli, że rozmawia z kimś innym? Cała ta sytuacja była bardzo dziwna.
- Mamo, zostaw mnie. Nie mam po co żyć, nie mam nikogo kto by mnie kochał - znów zaczął.
No tak, nie spodziewałam się, że może być inaczej, że jakimś cudem potraktuje mnie poważnie... Położyłam po sobie uszy... Ale zaraz moją uwagę przykuło jedno słowo z tej wypowiedzi "mamo"?
- Nie znasz mnie. Odeszłaś gdy się urodziłem, nigdy nikogo nie spotkałem. Nie wiem co to miłość. Nikt mnie nie nauczył kochać.
Zrobiło mi się go żal. Westchnęłam.
- Mecillesie... Nie ma tu twojej mamy - rzekłam spokojnie.
Powoli otworzył oczy i popatrzył na mnie. W jego wzroku było widać rosnący gniew, ale... gniew na samego siebie?
Chyba nie planował mi o tym wszystkim powiedzieć. Czułam się niezręcznie. Nie wiedziałam co zrobić, ani co powiedzieć. Współczułam mu i najchętniej przytuliłabym go, ale zabiłby mnie gdybym to zrobiła... Może najlepiej będzie pominąć to wszystko i zapomnieć o tym, co powiedziałam mu w jaskini...
- Twoje szwy - zaczęłam - Trzeba sprowadzić medyka...
- Poradzę sobie - wycedził i spróbował wstać.
Nie udało się. Od razu upadł na ziemię.
- Właśnie widzę.
Przywołałam cień.
- Sprowadź Viper - nakazałam.
Mecilles przyglądał się jak sługa ucieka w las. To była chyba jedyna rzecz związana z moją osobą, która go intrygowała i powodowała, że zwrócił na mnie jakąkolwiek uwagę. Spojrzałam na swoją łapę. Ciekła po niej krew. Podeszłam do rzeki i zanurzyłam kończynę w wodzie, przez co woda wokół niej zabarwiła się na czerwono. Cały czas czułam na sobie wzrok basiora.
- Ty... Nie nosiłaś na tej łapie bandaża? - spytał nagle.
Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Dlaczego cię to interesuje? - stanęłam przed nim przez co dokładnie mógł przyjrzeć się krwawiącym ranom.
Prychnął nerwowo.
- Nie interesuje. Po prostu dopiero zauważyłem - odparował.
Po czym jęknął z bólu, a jego mięśnie napięły się.
- Co się stało? - spytałam lekko spanikowanym tonem.
- Nie wiem - ledwo z siebie wydusił.
Co robić? Co robić?! Wtedy przypomniało mi się, że nadal mam te liście od Viperwolf. Podeszłam do Mecillesa.
- Nie dotykaj mnie - syknął niczym wąż.
Zignorowałam to, jeśli te zioła miały pomóc musiałam spróbować. Nie mogłam znieść tego jak on cierpi. Ostrożnie przyłożyłam liście do popękanych szwów, a te zabłysły delikatnym, zielonym światłem. Mięśnie basiora zaczęły powoli się rozluźniać.

W końcu przybiegła Viper.
- Co mu się znów stało?
- Dziękuję, że przybyłaś - powiedziałam - Nie wiem - skłamałam, choć pewnie Mecilles uczyniłby to samo - Wyciągnęłam go z wody w takim stanie.
- Musimy go jakoś przenieść do jaskini, ale jego jest spory kawałek stąd - zmartwiła się wadera.
Westchnęłam ciężko.
- Ale moja jest niedaleko, damy radę tam z nim dojść - rzekłam pozbawionym emocji głosem.
- Nie potrzebuję pomocy - warknął basior.
Obie zignorowałyśmy tę uwagę. Viper stanęła po jego prawej, a ja po lewej stronie i pomogłyśmy mu wstać. Akurat doszliśmy do mojej jaskini, gdy zaczynało mi już brakować sił na podtrzymywanie go. Ułożyłyśmy go na miękkim futrze. Tym razem Viperwolf miała ze sobą niezbędne zioła. O dziwo nie musiałam wychodzić na zewnątrz.

Wszystko było na nowo zszyte. Mecilles osłabiony bólem zasnął jeszcze przed zabiegiem.
- Jak to jest, że zawsze gdy coś mu się stanie akurat ty przy nim jesteś? - spytała cicho wadera.
Wzruszyłam ramionami. Co miałam jej powiedzieć? Ciągle na siebie wpadamy i zawsze kończy się na tym, że rzuca się na mnie z furią. To śmieszne... Jedno dobre, że przez cały ten czas udawało mi się kryć swoją łapę przed wzrokiem Viper.
- No dobrze nieważne, nie będę cię męczyć, bo sama jesteś roztrzęsiona. To są te same zioła, które dałam ci wcześniej
Kiwnęłam głową na znak, że pamiętam co trzeba z nimi zrobić. Wadera odeszła, a ja siedziałam i patrzyłam na śpiącego Mecillesa.
W pewnym momencie coś zaczęło mu się śnić. Zaczął mamrotać niezrozumiałe słowa. Po cichu podeszłam do niego i położyłam się między ścianą, a nim. Wtuliłam się w jego bok. Ostatnim uczuciem przed zaśnięciem był strach i myśl co będzie jutro, gdy się obudzi i zobaczy obok siebie mnie...


<Mecilles? Wiesz, mimo wszystko chciałabym pożyć>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz