- Wilkiem - burknąłem spode łba.
- To to ja widzę. - usiadłem wygodnie na trawce, jeszcze mokrej od deszczówki.
- Nie lubię się przedstawiać. Powiedzmy... że wilkiem który nie chce sprawiać problemów.
- Ech... no dobrze. Ale jak cię następnym razem zobaczę, to lądujesz u Alphy.
- Nie no spoko - uśmiechnąłem się szeroko, lecz mało szczerze, po czym ruszyłem powolnym i spokojnym krokiem poza tereny watahy, nadal czując na sobie czujny wzrok samca.
***
Och, na prawdę? to zaczęło się robić nudne. Ileż razy można zabijać wilka, a ten nadal się trzyma. Do tego te wszystkie pułapki... wilk był nie zły.
- Koleś, zaczynasz mnie nudzić - warknąłem po raz kolejny unosząc w powietrzu fiolkę z greckim ogniem.
- Kto cię przysłał - warknął samiec, ledwo zipiąc, z zakrwawionym pyskiem.
- Słuchaj - postanowiłem go zignorować - gdybyś nie pozastawiał tutaj tego wszystkiego, i nie zranił mi skrzydła byłoby szybko i sprawnie. Wiesz.... nie musiałbym cię podpalać, ani robić tego bajzlu, ale... odetkałem fiolkę
- Nie, stój! - już miałem wylać na niego płyn i podpalić, gdy coś mnie walnęło w głowę. Odskoczyłem gwałtownie. Za mną stał ten sam basior co dzisiaj rano. Przekrzywiłem głowę.
- To znowu ty? Psujesz mi robotę.
- Poprzez pomoc sąsiedniej watasze?
- Poprzez walnięcie mnie w łeb - warknąłem dotykając łapą obolałego, krwawiącego miejsca. - Ej! A ty gdzie. - nastąpiłem łapą na ogon mojej zdobyczy.
- Słuchaj..
- Nie, to ty słuchaj. Dostałem zlecenie. Miało pójść szybko i sprawnie, ale tak nie poszło, więc czy mógłbyś nie utrudniać sprawy, i dać do zrobienia to co mam zrobić? - Zauważyłem upartość i dość mocny (...) w oczach basiora. - Nie? No trudno. W takim razie zmarnuje mój ogień i narobię zamieszania. - Basior już miał mnie unieszkodliwić, gdy wylałem płyn przede mną na "podłogę" i podpaliłem go. Jaskrawy zielony blask odstraszył basiora, i zaczął powoli trawić o co było dookoła. Ja w tym czasie, wykorzystałem zaskoczenie mojej zdobyczy, i szybko wgryzłem się w jego szyję. Krew chlupnęła tu i ówdzie, a te co dostały się do ognia, od razu parowały. Jaskinia zaczęła napełniać się dymem. Robota skończona, lecz nie godna skryptobójcy. Zakląłem pod nosem, i wyleciałem z jaskini, jednak po nie całym kilometrze, zaczęło mi się robić słabo, a mgła zapełniać moje oczy. Głupia głowa. Otrząsnąłem się, ale to tylko pogorszyło sytuację, i coraz słabszy zacząłem spadać. Moja głowa układała łańcuchy przekleństw i zaklinania ale to nic nie dało, bo i tak zanurzyłem się w rzece, plamiąc jej czystość szkarłatną krwią.
< Kendriu c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz