- Przydasz mi się do czegoś - rzuciłem szybko. Harytia podeszła do mnie, jakby z lekka zainteresowana tym co jej zlecę. Nie ma nic ważniejszego do roboty niż znoszenie mnie, prawda? Ale tym lepiej dla mnie. - Będę potrzebował wielu ziół, ale chodzi mi tu o zwykły zapas. Do teraz nie miałem do kogo się udać i sam musiałem je zbierać - nie ukrywam, że zajęcie złe to nie jest, jednak znam wiele ciekawszych. - Spiszę ci niebawem listę i liczę, że starannie się z niej wywiążesz.
- Oczywiście - powiedziała szybko. Właściwie nie potrafiłem odczytać jej reakcji; nie rozumiałem momentami jak odbierać jej zachowanie czy ton głosu. Rozmawialiśmy kilka minut, ale dla mnie to bez znaczenia. Wolę mieć od razu jasno wyznaczoną drogę, ale ehhh... nieważne. - Gdzie mam ją odebrać?
- Sam ci ją dostarczę. Nie przepadam kiedy ktoś wchodzi mi do pracowni - odrzekłem. - Tymczasem pomożesz mi znaleźć Buhca-Pio. Zapomniałem gdzie rośnie, a będzie mi potrzebna.
- No dobrze, w końcu taka moja praca - wzruszyła ramionami. Chyba zdziwiło ją to jak wiele powiedziałem. Raptem kilka zdań. Ale na uspokojenie mogę przynajmniej powiedzieć, że przez resztę drogi się nie odezwałem. Wszystko w zupełnym porządku.
Wilczyca zaprowadziła mnie na wyżej położone tereny, gdzie dało się odczuć zimny powiew wiatru. Po drodze na chwilę mój wzrok zatrzymał się na czymś w rodzaju kolców, wyłaniających jej się nad ogonem i ciągnących się trochę niżej. Zaczęło mnie zastanawiać do czego waderze są potrzebne te wyrostki. Służą względom estetycznym czy wręcz przeciwnie? Nie moja sprawa co komu się podoba, sam nie wiem co lubię we własnym wyglądzie. A może kolce nie mają żadnego zastosowania?
Zimne skały obrastał mech, pomiędzy którym chowały się pomarszczone liście, które zacząłem zbierać. Harytia również zerwała kilka, aby je schować i wysuszyć, gdyby miały się jeszcze komuś przydać.
- Jeszcze coś czy wracamy? - spytała, na co pokiwałem głową i zwróciłem się w stronę, z której przyszliśmy.
Po przejściu niecałych dwudziestu metrów uniosłem nieco głowę, głęboko wciągając powietrze. Spalona trawa. Spojrzałem porozumiewawczo na moją towarzyszkę i już szybszym tempem ruszyliśmy w tamtą stronę. Należało to sprawdzić, ogień może być bezpośrednim zagrożeniem dla watahy.
Gdy dotarliśmy na niżej osadzone łąki zobaczyliśmy spaloną ziemię i osmolone drzewa. Jeśli kiedykolwiek rosła tu trawa, to jestem prawie pewien, że w to miejsce już nie powróci.
- Co tu się stało? - rozejrzała się dookoła. Przystanąłem przy czarnym podłożu. Żar, nadal mogłem wyczuć ciepło, było bardzo wyraźne.
- Powinniśmy ruszyć tym śladem - mruknąłem i nie czekając na jej reakcję zacząłem podążać wypalonym śladem. Od razu wykluczyłem żywiołaka ognia. On zostawiłby o wiele większe straty i nie ciągnąłby się za nim tak cienki ślad. Jakby ktoś podążał po jednej linii...
Z Harytią dotarliśmy w końcu nad jakąś norę.
- Tutaj ślad się urywa. Ale grunt nie przestaje dymić i żarzyć się - skomentowała.
- I tak będzie jeszcze przez jakiś czas - z wspomnianej kryjówki wypełzł wilk. Nieco mnie zaskoczył, jednak mój wyraz pyska pozostał niezmienny.
- O czym mówisz?
- No przecież o tym na co polujecie! - rzucił niezadowolony. Wymieniliśmy się z wilczycą spojrzeniami. Musiał nas z kimś pomylić. Wyczuwałem jednak dziwną energię emanującą z popiołu. Byłem prawie pewien, że zielarka również to poczuła. Postanowiliśmy więc grać w grę obcego.
- No tak. Ale jak rozumiesz potrzebujemy więcej informacji - rzuciłem niezadowolony. Gdyby nie tamta aura ta sprawa w ogóle by mnie nie zainteresowała. Czy Harytia też myśli o tym samym co ja?
- Mój towarzysz ma na myśli, że potrzebujemy więcej szczegółów, jak wyglądał stwór. Niestety do tej pory niewiele się dowiedzieliśmy - nieźle to załatwiła.
- Ja wiem tylko, że trzeba się chować, kiedy usłyszy się sykanie i poczuje napływ ciepła. Ale jest ktoś kto podobno spotkał się z tą bestią - z jego wywodu zapadło mi w pamięć ciepłota i syczenie. Zapewne miał na myśli syk ognia, poszlaki na to wskazują. Ach, no i jeszcze określenie 'bestia'.
- Kto to taki? - zadała kolejne pytanie.
- Na południe stąd jest rzeka. Za nią, jakieś pół kilometra jest duża jaskinia obrośnięta niegdyś mchem. Dzisiaj został tylko popiół, jak tutaj! Mieszkają tam wilki, które ledwo uszły z życiem.
- Skorzystamy z twojej rady - rzuciłem najmniej oschle jak tylko potrafiłem.
- Tylko się go pozbądźcie w końcu! - odeszliśmy od tego wariata na bezpieczną odległość.
- Co o tym sądzisz? - spytałem się mej towarzyszki. Powoli bycie alchemikiem zaczęło mi się nudzić, a taka przygoda wydaje się miłym odskokiem, chociaż to głównie magia skłania mnie do tego zadania. - Wyczułaś to? Im świeższe ślady tym większe źródło mocy.
<Harytia? Jakby co mam pewien pomysł jak to może wyglądać, więc pisaj, pytaj jeśli chcesz, mam fajny art xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz