Szybko pozbyłem się futerka i wsunąłem kilka kęsów zająca. Dosłownie - cały królikowaty był tak mały. Ale narzekać nie będę. Zjadłem, wiele nie potrzebuję, wystarczy mi.
Oblizując reszty krwi z pyska zacząłem iść w stronę, gdzie została wadera z Lesarem. Pozbywając się po drodze czerwonych śladów na łapach, wycierałem je do pobliskiej trawy. Nie było to aż tak rażąco widoczne, jednak krew sklei mi futro, zaschnie... Nie, dziękuję.
Wróciłem do Venus, wychodząc dumnie zza drzew, delikatnie machając ogonem na boki - jakbym właśnie wyszedł zwycięsko z walki z potworem. Załóżmy, że był to bies. Ugh, a te jego rogi... To dopiero była masakra. Mniejsza jednak o wyimaginowaną walkę.
- Najedzony?
- A i owszem. A u was jak? Jak się moja niania spisała? - pogłaskałem gada po jego błękitnej, lśniącej główce.
- Pobawiliśmy się. Uwierz, nie sprawiał kłopotów.
- A myślałem, że to on będzie zajmował się tobą, a nie na odwrót - prychnąłem.
-Eeej - mruknęła, wypuszczając głośno powietrze z ust.
- No już, już. Czyli rozumiem, że się polubiliście
- No oczywiście. Ze mną się nie dogadać? - uniosła wysoko jedną brew. - Dobra, to jakie są nasze dalsze plany?
- Pomyślmy... Huh, a co proponujesz? Zwykle przesiaduję w bibliotece.
- Więc może pójdziemy... nie wiem... popływać? - spytała, głaskając Lesara jeszcze raz.
- Prowadź w takim razie - przystałem na jej propozycję.
<Venus?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz