poniedziałek, 30 lipca 2018

Od Ace'a cd. Nashaivy

- O matko... nie strasz mnie tak.
- Przepraszam. Chodź, sprawdzimy co to.
- Okej...
- To chyba dochodziło z tamtej strony...- poszedłem we wskazaną przeze mnie stronę.
Nashaiva kroczyła obok mnie, rozglądając się na boki. Uśmiechnąłem się do niej i wziąłem pochodnie. Za nim jednak zdołałem nią oświecić drogę, by zobaczyć ,co jest przed nami, potknąłem się. Spadłem na coś twardego, a pochodnia mi wypadła z łapy. Usłyszałem pytanie:
- Wszystko dobrze?- była to Nashaiva.
- Tak. Tylko pochodnia...
- Co się z nią stało?
- Nie wiem. Gdy upadłem, wypadła mi i zniknęła.
Powoli wstałem i spojrzałem na skrzydlatą waderę. Chciałem do niej podejść, gdy nagle usłyszałem pod sobą jęk. Przyjrzałem się dokładniej rzeczy, na której stałem. Był to przewrócony regał. Ktoś pod nim był. Zeskoczyłem z półki i powiedziałem do Nashaivy:
- Ktoś pod nim jest. Musimy podnieść ten regał.
- Damy radę?
- Chyba tak.
Złapałem za róg półki i zacząłem ją podnosić, jednak nie udało mi się na tyle, by osoba leżąca pod nią, mogła sama wyjść. Poprosiłem więc wilczycę, by złapała wilka i spróbowała wyciągnąć. Nasha pokiwała głową i zrobiła tak. Ciągnęła z całej siły, ale i tak to nie poskutkowało. W końcu powiedziałem:
- Nie wytrzymam zbyt długo...
- Poczekaj, zaraz coś wymyślę.
Zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Dopiero teraz zauważyłem, że zrobiło się jaśniej. Nagle odbiegła gdzieś i wróciła z księgą. Otworzyła je na pewnej stronie i wypowiedziała dziwne i niezrozumiałe słowa:
- Rose, mdalasini na camomile. Simama, simama, uamke. Rose, mdalasini na camomile. Kuepuka na kuonekana, kutoweka kuonekana!
Po tych słowach ulżyło mi. Półka sama się lekko podniosła, a spod niej wyleciał wilk i pojawił się obok nas. Okazało się, że był to szczeniak. Dokładnie basiorek. Leżał tak obok nas i jęczał z bólu. Spojrzałam na niego smutny, było mi go bardzo szkoda. Zapytałem się Nashaivy:
- Mogłabyś pójść po medyka?
Wadera w odpowiedzi pokiwała głową. Podleciała do góry i nagle zniknęła. Jakby się teleportowała albo była bardzo szybka. Przybliżyłem się do młodego basiora i zapytałem:
- Dobrze się czujesz?
Za nim odpowiedział, obok nas pojawiła się skrzydlata wadera, a obok niej medyczka. Wysoka, chuda i bez sierści. Kojarzyłem ją, ale nie wiem skąd. Gdy zobaczyła szczeniaka, podeszła do niego i zapytała się nas:
- Wiecie, co spowodowało te urazy?
- Spadł na niego ciężki regał z książkami.
- Okej.
Medyczka kazała nam się trochę oddalić i zajęła się szczeniakiem.
<Nashaiva?>

Od Olivera do Kendriu

Patrzyłem na basiora lustrując go wzrokiem, tym samym oceniając poziom niebezpieczeństwa. Mniej więcej mojego wzrostu, masywny... mój wzrok dłużej zatrzymał się na jego łapach. Silne. Stwierdziłem po krótszym namyśle. W sumie to mógłbym teraz użyć mojego piknego różdżko-patyka i zwiać, ale...
- Wilkiem - burknąłem spode łba.
- To to ja widzę. - usiadłem wygodnie na trawce, jeszcze mokrej od deszczówki.
- Nie lubię się przedstawiać. Powiedzmy... że wilkiem który nie chce sprawiać problemów.
- Ech... no dobrze. Ale jak cię następnym razem zobaczę, to lądujesz u Alphy.
- Nie no spoko - uśmiechnąłem się szeroko, lecz mało szczerze, po czym ruszyłem powolnym i spokojnym krokiem poza tereny watahy, nadal czując na sobie czujny wzrok samca.


***

Och, na prawdę? to zaczęło się robić nudne. Ileż razy można zabijać wilka, a ten nadal się trzyma. Do tego te wszystkie pułapki... wilk był nie zły.
- Koleś, zaczynasz mnie nudzić - warknąłem po raz kolejny unosząc w powietrzu fiolkę z greckim ogniem.
- Kto cię przysłał - warknął samiec, ledwo zipiąc, z zakrwawionym pyskiem.
- Słuchaj - postanowiłem go zignorować - gdybyś nie pozastawiał tutaj tego wszystkiego, i nie zranił mi skrzydła byłoby szybko i sprawnie. Wiesz.... nie musiałbym cię podpalać, ani robić tego bajzlu, ale... odetkałem fiolkę
- Nie, stój! - już miałem wylać na niego płyn i podpalić, gdy coś mnie walnęło w głowę. Odskoczyłem gwałtownie. Za mną stał ten sam basior co dzisiaj rano. Przekrzywiłem głowę.
- To znowu ty? Psujesz mi robotę.
- Poprzez pomoc sąsiedniej watasze?
- Poprzez walnięcie mnie w łeb - warknąłem dotykając łapą obolałego, krwawiącego miejsca. - Ej! A ty gdzie. - nastąpiłem łapą na ogon mojej zdobyczy.
- Słuchaj..
- Nie, to ty słuchaj. Dostałem zlecenie. Miało pójść szybko i sprawnie, ale tak nie poszło, więc czy mógłbyś nie utrudniać sprawy, i dać do zrobienia to co mam zrobić? - Zauważyłem upartość i dość mocny (...) w oczach basiora. - Nie? No trudno. W takim razie zmarnuje mój ogień i narobię zamieszania. - Basior już miał mnie unieszkodliwić, gdy wylałem płyn przede mną na "podłogę" i podpaliłem go. Jaskrawy zielony blask odstraszył basiora, i zaczął powoli trawić o co było dookoła. Ja w tym czasie, wykorzystałem zaskoczenie mojej zdobyczy, i szybko wgryzłem się w jego szyję. Krew chlupnęła tu i ówdzie, a te co dostały się do ognia, od razu parowały. Jaskinia zaczęła napełniać się dymem. Robota skończona, lecz nie godna skryptobójcy. Zakląłem pod nosem, i wyleciałem z jaskini, jednak po nie całym kilometrze, zaczęło mi się robić słabo, a mgła zapełniać moje oczy. Głupia głowa. Otrząsnąłem się, ale to tylko pogorszyło sytuację, i coraz słabszy zacząłem spadać. Moja głowa układała łańcuchy przekleństw i zaklinania ale to nic nie dało, bo i tak zanurzyłem się w rzece, plamiąc jej czystość szkarłatną krwią.


< Kendriu c: >

Od Mecillesa cd. Lileith

Po tym, jak zostałem zabrany do jaskini wadery, zasnąłem. Nie wiem, jak długo spałem, ale nie interesowało mnie to bardzo. Jednak jak się obudziłem, miałem ochotę znów zasnąć i nigdy się nie obudzić. Wtulona w mój bok, spała Lileith. Patrzyłem na nią w ciszy, nie wiedziałem co powiedzieć. Czemu ona to zrobiła? Po co? Otworzyłem pysk, by coś powiedzieć, ale nic z siebie nie wydusiłem. Powoli wstałem i poszedłem w stronę drugiego końca jaskini. Gdy doszedłem, położyłem się. Patrzyłem jeszcze chwilę na wilczycę i znów zasnąłem. W moim śnie pojawił się wilk. Nie widziałem, kto to był, czy go znałem, czy nie. Był strasznie niewyraźny. Zdziwiony zapytałem:
- Kim jesteś?
Spojrzał na mnie i po chwili zaczął biec. Pobiegłem za nim. Nie mogłem go dogonić, był bardzo szybki. Świetnie omijał przeszkody. Teraz tak myślę, że może jest to wadera. Bardzo możliwe. Po chwili znaleźliśmy się na rozświetlonej polanie, na której była grota. Wilk lub wilczyca wskoczył do niej i ja też zamierzałem to zrobić. Niestety, gdy doszedłem do wejścia, nie mogłem się ruszyć. Właściwie, to tylko pyskiem mogłem poruszać. Spojrzałem na każdą stronę, a na końcu wbiłem wzrok w ciemne wnętrze jaskini. W mroku coś się poruszyło. Zmrużyłem oczy i znów zapytałem:
- Ktoś ty?
Nie dostałem odpowiedzi, więc warknąłem:
- Odpowiadaj.- dalej cisza.
Zobaczyłem, jak coś powoli się do mnie zbliża. Wilk... Tak, to na pewno wilk. Nie widziałem pyska. Był zasłonięty ciemnym kapturem w srebrne runy. Znałem je skądś, ale nie wie działem skąd. Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem. Super, nie mogę mówić, ani się ruszać. Spojrzałem złowrogo na wilka, który stał przede mną. Zobaczyłem, że strasznie się trzęsie. Ten, kto stał przede mną, był najwyraźniej przerażony. Wydawało mi się, że on też się na mnie patrzy. Nagle złapał za kaptur i zaczął go powoli zdejmować. Gdy byłem już blisko, zobaczenia jego pyska, coś mnie obudziło. Był to ból. Całe moje ciało zalała fala bólu. Otworzyłem oczy i jęknąłem z bólu. Spojrzałem na miejsce, w którym wcześniej była Lileith. Teraz jej tam nie było. Wadera właśnie wchodziła do jaskini z zającem w pysku. Podeszła do mnie i go położyła przed moim pyskiem. Warknąłem niezadowolony i odrzuciłem od siebie zwierzę. Wilczyca jednak nie miała zamiaru odpuścić. Znów mi go podsunęła i powiedziała:
- Powinieneś coś zjeść.
- Mam pytanie.- zignorowałem jej słowa.
- Jakie?- wydawała się lekko zestresowana, jakby wiedziała, o co mi chodzi.
- Czy to, co powiedziałaś wtedy, w jaskini, było prawdą?
- Ale co?
- Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi.- warknąłem.- Czy ty mnie naprawdę kochasz? Powiedz prawdę, tak czy nie. Szybko.- dodałem po chwili.
< Lileith? >

Od Akfinaicha cd. Kene

 Ognisty ptak sprawiał wrażenie tego że wokół nas latał. Niesamowite. U Kene również było widać zafascynowanie. Nie mieliśmy jednak czasu. Zwolniłem lekko tępo w jakim to wszystko się działo i popchnąłem basiora do przodu przy czym zgasiłem iskrę na jego ogonie. Ruszyliśmy energicznie prze siebie. Dużym spowolnieniem był wiatr, który nie dawał nam chwili spokoju.
 Powoli zbliżaliśmy się po pierwszy haczyk na liście. Kene spojrzał na mnie ze znakiem za pytania. Pewnie miał na myśli " co dalej? ". Byliśmy na totalnej płaszczyźnie otoczonej tylko małymi skałami w kształcie ości. Dwa metry od nas czarna dziura. Oczywiście nie taka kosmiczna. Była to jaskinia w pełni spowita przez mrok oraz zapadnięta głęboko pod ziemię. Dałem znak iż mamy do niej wskoczyć. On nie był pewny, jednak ja wskoczyłem na zachętę jako pierwszy. Spadałem tunelem. Co jakiś czas czułem, że ocieram się o coś ogonem. Wylądowałem pod wodą. Gdy fala po uderzeniu w taflę wody uspokoiła się wynurzyłem głowę. Już chciałem wypłynąć na niedaleki brzeg, ale coś mocno uderzyło mnie w głowę. Pysk poszedł pod wodę, a ciało za nim. Zrobiłem fikołka w mroźnej mazi i po raz kolejny zaczerpnąłem oddech, po wynurzeniu się. Mój towarzysz jak poparzony wyskoczył i zaczął się kręcić w koło na kamieniu. Wyglądało to komicznie. Mnie jednak bolało wszystko od góry do dołu. Wyszedłem i otrzepałem się gwałtowanie.
- A tobie co? - Spytałem. Nie wiał tu wiatr wiec mogłem ściągnąć nauszniki. Wszystko jednak odbijało się od ścian w postaci echa.
- CHOLERA! - Zamknął mocno oczy. Nadal nie wiedziałem o co mu chodzi. - Rogi! SPADŁEM NA TWOJE ROGI! AUU... - Właśnie sobie to uświadomiłem. Spojrzałem na " poroże ". Otworzyłem szeroko oczy.
- Prawie je połamałeś. - Mówiłem poważnym głosem.
- Połamały to one mi kości. Uh. - Pokiwałem głową. Przyłożyłem łapę do szczęki. Bolała, to mogę powiedzieć.
< Kene? xD >

Od Akfinaicha cd. Lileith

 W mojej głowie cały czas kłębiło się pytanie... Po co? Nie rozumiałem dlaczego tajemniczy wilk wpuścił do mojej jaskini ten okropny gaz. Musiała być tego jakaś przyczyna. Może to wilki chaosu mszczą się na mnie? Za to, że zabiłem ich sporą liczbę? Kiedyś...
 Miałem wrażenie, że tracę przytomność. Mdłe uczucie dusiło się we mnie. Prowadziło do ohydnego uczucia. Chciałem wymiotować. Pozbyć się tego, co siedziało teraz we mnie.
- Lili... - Odezwałem się, w połowie żywy. Ta szybko popatrzyła na mnie ze znakiem w oczach, abym dokończył. - Ten gaz... Ten co tu był. Miałem z nim kiedyś styczność. Nie musisz się bać, nic większego mi się nie stanie.
- A te skurcze mięśni? Akfi, jaki jest na to lek?! - Mówiła zdeterminowana.
- Jest, ale nie warto dla niego ryzykować. - Ochoty ostrego odkaszlnięcia, przerwała to co mówiłem. - To potrwa kilka dni, wytrzymam. Kiedyś już wytrzymałem... - Dokończyłem wolno. Bolał mnie fakt, że teraz musiałem ją okłamywać. Jej mina ukazywała zdenerwowanie. Sprawiała wrażenie zamyślonej. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie szukać rośliny Bizitza Gelditu. Z tego co pamiętam ta potrzebowała ofiary, aby oddać swój kwiat, a to już za dużo.
- Ryzykować? Powiedz mi... - Popatrzyłem na nią.
- Jeżeli przyrzekniesz, że nie zaczniesz tego szukać... - Wyszeptałem.
- Przysięgam, więc? - Westchnąłem, po czym zrobiłem szybki ruch głową, aby ochłodzić ciało. Było mi coraz bardziej gorąco.
- Bizitza Gelditu. To nazwa rośliny. Wymaga ona żywego stworzenia, a dokładniej stworzenia takiego jak dla którego ma być substancja rozluźniająca. Czyli w moim przypadku, trzeba oddać jej żywego wilka. Pożre go żywcem, a następnie wytworzy w swoim wnętrzu kwiat. Wtedy trzeba ją rozerwać, aby go wydobyć. Dlatego też są rzadko spotykane. - Wziąłem głęboki oddech. - Lili proszę nie rób głupstw. Zostań tu ze mną...
 Zamknąłem oczy. Zacisnąłem mocno gdy ból je dotknął. Żar, który był wewnątrz nich był masakrycznie bolesny. Parę łez zaczęło spływać po moim poliku. Nie kontrolowałem tego. Leżałem na ziemi w linii prostej. Otworzyłem pysk, aby trochę się ochłodzić. Ciężko było oddychać. Cały drżałem na skutek spięcia mięśni. Zmysły zaczęły szaleć. Węchu, wzroku i słuchu były zaburzone. Nie mogłem nawet odczuć obcego dotyku. Usłyszałem głosy. Prawdopodobnie ktoś wszedł do jaskini. Oddychałem ciężko. Na celu miałem uspokojenie się. Uczucie, jak gdyby ktoś wbijał mi małe sztylety do ciała.
- Aimer, i jak? Macie coś?! - Prawdopodobnie, głos Lileith. Zadała pytanie od razu po przyjściu Aimer.
- Niestety nie. Alchemicy nie wiedzą co może być lekiem na to...
- A... A Bizitza Gelditu? Może ona pomoże? - Chciałem zaprotestować, ale nie mogłem. Nie miałem sił. Zamiast słowa "nie" wycisnąłem z siebie tylko cichy pisk.
- Bizitza... Chodź ze mną Lileith. - Samica zerknęła na mnie. Poszła za Alfą. Chciałem ją zawołać. Nie zdążyłem. Miałem ochotę strzelić sobie kulką w głowę, za to co powiedziałem...
< Lileith? Przepraszam, że tak długo odpisywałam. >

niedziela, 29 lipca 2018

Od Kendriu cd. Olivera

 Piorun przeciął dwa skrawki nieba na pół. Zygzakiem oczywiście, co dawało niesamowity efekt. Ten moment udało mi się uwiecznić na Echo. Dokładnie to jego drugiej wersji nad którą nie dawno rozpocząłem pracę. Tym razem była to bardziej użyteczna forma okularów, a nie skrzydeł. Owe dostały inną nazwę - Drivo V1. Przekrzywiałem głowę, aby zdjęcia wyszły jak najlepiej.
 Deszcz uderzał o ziemię z towarzyszącym gradem. Dziwne... Zamarznięte kawałki wody nie było duże. Mimo to postanowiłem zawrócić w stronę mojej jaskini. Ruszyłem biegiem. Nie miałem ze sobą skrzydeł, więc zajęło to trochę dłużej. Szybkie manewry wokół drzew i byłem na miejscu. Zanim wszedłem, kątem oka dostrzegłem błysk. Złoty błysk. Odwróciłem powoli głowę. Na ziemi leżała sporych rozmiarów, złota księga. Rozejrzałem się w poszukiwaniu właściciela. Może ktoś ją zgubił. Była brudna, cała od błota. Przetarłem mokrą łapą miejsce, w którym prawdopodobnie znajdował się tytuł. Kamienie Eksperymentu Cztery. Tak brzmiał tytuł, nie mówił mi za dużo, ale sam wyraz "kamienie" przyciągnął moją uwagę. Coś takiego mogłaby mi się przydać! Była to moja pierwsza myśl. Potem chwyciłem lekturę w pysk i skierowałem się w stronę wejścia.
 Otrzepałem się. Byłem naprawdę senny więc nie wiele myśląc postanowiłem się położyć. Zgubę, położyłem nieopodal legowiska - na metalowym stole. Gdy ułożyłem pysk na futrze powieki robiły się coraz cięższe, aż w końcu spadły w dół zaciągając mnie w otchłań snu.
 Rano, pierwszą rzeczą jaką zrobiłem to spojrzałem czy burza się skończyła. No, wiadomo pierw wstałem, ale to nie ważne. Spojrzałem w lewo i w prawo. Słońce świeciło wysoko na niebie, a gdzieś w oddali po mojej prawej? Sylwetka wilka. Zapach również był intensywny. Przyjrzałem się bliżej osobnikowi dzięki EchoX2. Wilk, samiec pijący wodę. Nie był to członek watahy. Podszedłem do niego po cichu. Najwyraźniej się zorientował.
- Jest tam kto? - Padły słowa z jego ust. Nie widziałem nic czym mógłby mi zagrozić. Wyszedłem więc przed niego. Byłem jednak gotowy na wszystko. Samiec był cały brudny. Chyba nie dbał o higienę... *śmiech w myślach*. Miał skrzydła, to mogło być większym zagrożeniem dla bez skrzydlatego, niskiego mnie.
- Jestem ja. A ty kręcisz się na terenach watahy. - Westchnąłem w miarę cicho. - Kim jesteś? - Dokończyłem.
< Oliverku? Przepraszam, że tak długo o.O >

Od Venus cd. Feroxa

Po tym jak pokazałam Nixy wygodne miejsce do spania. Sama miałam zamiar się położyć. idąc w miejsce w którym jest moje legowisko, przeszłam obok śpiących szczeniaków i Feroxa. Maluchy były wtulone w czarne futro basiora. To był naprawdę uroczy widok. Zaczęło mi się rozmazywać przed oczami co oznaczało że pora przestać się przyglądać i pójść spać. Ziewając przeciągle do dreptałam do legowiska. Ułożyłam się wygodnie. Obraz przed moimi oczami stał się czarny a umysł zaczął już wytwarzać zarys wizji które mają mi się ukazać jako sny. Odpłynęłam już całkowicie do krainy Morfeusza.
Obudziły mnie pojedyncze promienie słońca wpadające do mojej ciemnicy i padające idealnie na moje oczy oślepiając mnie oczywiście. Wyjrzałam na zewnątrz. Jest jeszcze wczesna pora. Sprawdziłam czy moi goście jeszcze śpią. Okazało się, że owszem. cała gromadka spała nadal jak zabita. Pewnie wykończyła ich podróż. Nie mam serca ich budzić. Przyglądałam się chwilę ich unoszącym się spokojnie i powoli klatką piersiowym. Następnie wyjęłam jakieś śniadanie z mojej pseudo lodówki czyli małej jamy w jednej ze ścian. Z wnętrza otoczonej lodem. Idealne miejsce do przechowywania mięsa. Nie miałam już chyba niczego więcej do roboty zostało tylko wzięcie ze strumyczka niedaleko trochę wody. Uwinęłam się z tym dość szybko. Wszystko już było gotowe na śniadanie. Dlatego wzięłam z małej pułki powieszonej na ścianie książkę którą czytałam już od jakiegoś czasu. Rozsiadłam się oczywiście na środeczku dywanu i zaczęłam czytać, czekając aż moi goście się obudzą. Chwile minęło, czyli tak z godzinkę i jako pierwszy obudził się Ferox.
- Dzień dobry. - wyszeptałam do przebudzonego przed chwilą basiora.
- Cześć...- mruknął cicho. Lekko otworzył oczy i przeciągnął się. Następnie już bardziej rozbudzony wstał uważając przy tum dy nie obudzić małych ciężarków śpiących jeszcze chwile temu na nim.
- Śniadanko już gotowe. - oznajmiłam wesoło wskazując na jedzenie, a dokładniej część jelenia i miski z wodą.
- Nie musisz nas karmić. I tak nadużywamy gościnności, jak tylko szczeniaki wstaną, to się zabieramy, przepraszamy za kłopot.
- Mówiłam już, że to nie jest żaden kłopot. A szczeniaki niech się wyśpią i zjedzą, bo na stówę będą głodne. Ogólnie niech odpoczną jeszcze trochę. Nie sądzisz?
Spuścił głowę i skierował wzrok na swoje łapy. - Masz racje.- zerknął ukradkiem na śpiące maluchy - Ich dobro jest najważniejsze...
- No widzisz. - powiedziałam z uśmiechem - No to teraz sio do jedzonka. - lekko go pchnęłam w odpowiednim kierunku jednocześnie się szczerząc.


< Feriś? >

Powitajmy Waderę - Silva Io Dulcinea!

 
(Autor Zdjęcia: DeyVarah)
  Imię:  Jej pełne imię brzmi Silva Io Dulcinea. Imię typowo męskie, ale co zrobić.. Zwykle przedstawia się jako Io.
Pseudonim: Sam spróbuj skrócić dwuliterowe imię. Powodzenia życzę.
Wiek: 6 Lat
Wygląd: Io jest typową olbrzymką. Znacznie większa od niektórych basiorów, a co dopiero od wader, ukrywać się to nie potrafi. Łapska jak kowal, zęby wielkości małych sztyletów, pazury ostre jak brzytwa - wygląd Io niektórych odstrasza i to bardzo. Sierść w niektórych miejscach przechodzi gładko od różnych odcieni brunatnego do beżowego. Futro jest szorstkie, krótkie i błyszczące. Blizny na oku i nosie na pierwszy rzut oka wyglądają jak wzorki na futrze, jednak jak im się uważniej przyjrzeć, można zobaczyć ślady po pazurach. Głos Io jest nietypowy, bo.. basiorzy, brzmiący barytonem. Tak, po głosie można pomylić ją z przedstawicielem płci brzydkiej, co się zdarza wyjątkowo często. Jest przyjemny w brzmieniu, niski, leciutko chropowaty, czasem wręcz basowy. Sama określa go jako "kasztanowy".

Charakter: Zacznijmy od początku - Io jest tym charakterem łagodnych olbrzymów, którym można spokojnie wypłakać się w boczek (bo w ramię byłoby trudno...). Optymistka, zawsze pocieszy cię czymś. Jednocześnie mówi niewiele, starając się nie zdenerwować kogoś. Przemiła z niej istotka - w miarę swoich możliwości zawsze chętnie pomoże. Bywają jednak i takie dni, kiedy jest cicha, smutna i kryje się w jaskini zamiast rozmawiać. Na ogół jednak jest pogodna - pocieszy, porozmawia, przytuli, pomoże, przenocuje, ba, zaopiekuje się tobą, nawet jeżeli ma nawał rzeczy do roboty. Spotkasz ją zwykle z uśmiechem na twarzy, z którym się prawie nigdy nie rozstaje. Bardzo rzadko wpada w złość, ale jeśli już to zrobi, możesz się spokojnie szykować na śmierć. Pytasz o jej zainteresowania? Hm.. I tutaj dochodzimy do dziwnej strony Io - niemalże maniakalnie interesuje się florą. Zbudź ją w środku nocy i pokaż jej liść, a ona ci powie, nie tylko z jakiej rośliny pochodzi, ale i kiedy został zerwany, i w jakim stanie jest pochodząca z niego roślina. No, może troszkę przesadzam, ale i tak zbiór wiedzy Io o tym jest niezwykle spory.

Historia: Na temat historii Io nie powiemy za wiele, bo po co się rozgadywać? Żyła w jednej z wędrownych watah, gdzie życie upływało jej beztrosko. Nie musiała martwić się o nic.. do czasu.
Ratując szczenię Alfy przed szponami niedźwiedzia, młoda jeszcze Io zabłądziła. Gdy zdążyła znaleźć po tygodniu obozowisko watahy, nie znalazła nikogo. Wszyscy odeszli gdzieś indziej. Tułając się po świecie w poszukiwaniu rodziny, Io trafiła tu. Została miesiąc, została dwa, wreszcie postanowiła tu zostać na dłużej.. Nie znaczy to jednak, że przestała szukać rodziny.

Rodzina: Ojciec Marcus, matka Livia, oraz siostry - wszyscy w innej watasze. Nie wie, co się z nimi dzieje.
Partner/ka: Kiedyś skwitowała to słowami „wszyscy szukają drugiej połówki, a ja się w całości urodziłam”
Potomstwo:  Hę, hę? Io i szczeniaki? To praktycznie niemożliwe. Chyba.
Stanowisko W Watasze: Zielarz
Rasa: Wilk Ziemi
Żywioły: Ziemia
Moce:
▷ panuje nad roślinami, co nie znaczy, że zrobi ci trzystumetrowe drzewko w trzy sekundy, trzeba za każdym razem troszkę poczekać.
▷ potrafi wzburzyć ziemię (typu otwiera się dziura w ziemi i zamyka). Kiedy wyjątkowo mocno postara się, to może nawet spowodować trzęsienie ziemi. Jednak po tej mocy leży nieprzytomna od kilku godzin do kilku dni, a nawet tygodni.
▷ może "rozświetlać" rośliny w zależności od ilości energii, jaka w nich została. Dosyć ładna, ale zupełnie bezużyteczna moc.
Umiejętności: Wzrok: 15 | Słuch: 15 | Węch: 15 | Zwinność: 5 | Siła: 20 | Szybkość: 15 | Intelekt: 10 | Magia: 5 |
Przedmioty: Brak
Właściciel:  Merliah (howrse) | Thalia (doggi) | ria.sellene@gmail.com

Od Ennsa CD Nashaivy

  -Nikt wcześniej nie zwracał się do mnie w ten sposób
Przyjrzałem się waderze. Nagle posmutniała. Zmarszczyłem lekko brwi. Nie chciałem, by pozostała w takim humorze, ale nie zamierzałem zapytać skąd taka reakcja. Zbyt krótko ją znam, by wtrącać się w takie sprawy.
- Wiesz... - zacząłem spokojnym tonem, patrząc w dal - Opcja pokonania tych gór jest interesująca - posłałem waderze wymowne spojrzenie i uśmiechnąłem się.
Patrzyła na mnie przez chwilę, jakby nie zrozumiała co właśnie powiedziałem. Nagle wybudziła się z zadumy.
- Czyli ta dłuższa trasa? - spytała.
- Dokładnie. Będzie okazja lepiej poznać piękną panią - posłałem jej szeroki uśmiech jednocześnie przechylając głowę.
Nashaiva znów na moment się zarumieniła.

- Co jest po drugiej stronie tych gór? - rzekłem, kiedy byliśmy u ich podnóża.
- Pewnie to samo co u nas - las, ale to już nie należy do nas.
- I jedynym wyjściem by opuścić WCP jest przejście przez te góry? - dopytywałem
Wadera westchnęła, chyba już przegiąłem z długością naszej rozmowy.
- To jeden ze sposobów - zaczęła - Drugim jest przejście pilnowane przez strażników.
Na tym rozmowa się zakończyła. Przez długi czas szliśmy w ciszy górską ścieżką. Im wyżej byliśmy, tym coraz więcej śniegu nas otaczało. W pewnej chwili Nashaiva poślizgnęła się, już chciałem ją łapać, ale w tym samym momencie rozłożyła skrzydła i wzniosła się w powietrze. Nie ukrywam, że ten manewr wywarł na mnie wrażenie. Wylądowała w końcu naprzeciw mnie.
- Widzę, że piękna pani potrafi sobie radzić w trudnych sytuacjach - skwitowałem z uśmiechem.
Na ustach wadery malował się grymas. Chyba źle zinterpretowała moje słowa.
- Chodzi mi o to - zacząłem - Że nie każdy umie tak szybko zareagować w kryzysowej sytuacji. To bardzo dobra i przydatna umiejętność.
Mina Nashaivy znów wróciła do zwykłej obojętności.
- Chodźmy dalej - powiedziała.

Ze szczytu rozpościerał się piękny widok na tereny Watahy Ciemnej Pełni. W oddali dało się widzieć zorzę polarną.
- Zorza w takim miejscu? - zdziwiłem się.
Wadera posłała mi pytające spojrzenie.
- Dlaczego uważasz to za coś niezwykłego?
- Nie spodziewałbym się, że ujrzę ją w takim miejscu - przyznałem, przyglądając się pięknemu zjawisku.
- To nie jest ludzki świat, tutaj dzieją się rzeczy niesamowite i nieoczekiwane. Czy fakt, że posiadamy moce nie jest wystarczająco wymowny? - stwierdziła.
Wzruszyłem ramionami. Staliśmy jeszcze chwilę patrząc w dal.

Wreszcie udało nam się dotrzeć na Spady Zamieci. Po drodze nie rozmawialiśmy, co jakiś czas spoglądając na siebie i uśmiechając.
Miałem już do czynienia z wieloma waderami i zawsze byłem przy nich swobodny i pewny siebie. W pewnym momencie zyskałem szlachetne miano "uwodziciela". Nigdy też nie czułem jakiejś mocnej chęci, czy potrzeby spędzania dłuższego czasu z jakąś waderą. A teraz w obecności Nashaivy czuję się zupełnie inaczej. Nie do końca potrafię to sobie wytłumaczyć, ale z pewnego niezrozumiałego dla mnie powodu chcę z nią przebywać. Nawet jeśli mamy trwać w milczeniu.

Rozejrzałem się w poszukiwaniu tej jedynej w swoim rodzaju jaskini.
- Może ta? - usłyszałem za plecami.
Odwróciłem się. Wadera stała niedaleko na ścieżce prowadzącej do wejścia jaskini.

Zajrzałem do środka.
- Idealna - stwierdziłem.
Oboje usiedliśmy na "dachu" mojego nowego domu.
- Może piękna pani zechce coś o sobie powiedzieć? - spytałem w końcu.


< Nashaiva? >

sobota, 28 lipca 2018

Współpraca

Wataha Ciemnej Pełni nawiązała współpracę z blogiem Slaves of Delta.
 

Od Farieay cd. Eredina

 Spojrzałam na martwe zwierzę.
- To naprawdę dla mnie? - Spytałam bardzo cichym i niezrozumiałym głosem.
- Tak, oczywiście. - Odpowiedział nieco zdziwiony.
 Skierowałam wzrok na śniadanie. Eredin już jadł. Po chwili i ja zamoczyłam zęby w krwi. Powoli przegryzając kości, odczuwałam lekki ból zębów.
- Coś nie tak? - Przerwał ciszę, oblizując się.
- Nie jadałam *odkaszlnięcie* takich posiłków. - Spuściłam wzrok w dół. Samiec przekrzywił głowę.
 Po jedzeniu zapadła cisza. Ani ja ani on nie odzywaliśmy się. Na zewnątrz zaczął padać deszcz. Po ciele przeszły mi dreszcze. Czułam się naprawdę dziwnie od czasu, gdy nikt nie zabraniał mi mówić.
- Znajdujemy się na teranie watahy... - Przerwał moje rozmyślenia. - Watahy Ciemnej Pełni. Dołączyłem tutaj nie dawno. - Po tym co powiedział narósł we mnie strach. Jest to teren watahy, a on zaprosił obcego wilka? Alfa na pewno będzie zła. Położyłam po sobie uszy.
- Ale spokojnie. Alfa na pewno nie będzie zła. - Jakby wiedział o czym myślę. Powiedział, gdy zauważył, że się boję. Uśmiechnął się. Często to robił. Widać było że jest optymistycznie nastawiony do świata.
 To co rzuciło mi się w oczy po paru minutach ciszy to to że Eredin nie miał ogona. Pierwszy raz widziałam basiora bez ogona. Moda? A może coś przeżył? Chciałam zadać takie pytania, ale ciężko było mi powiedzieć cokolwiek.
 Rozpadało się mocniej. Potężny wiatr pokazał swoją siłę. Można powiedzieć iż rozpoczęła się deszczowa wichura w środku dnia. Niesamowite. Westchnęłam.
- Nie lubisz wody?
- Nie miałam z nią kontaktu.
- Nie piłaś wody? - Zaśmiał się.
- Nie pływałam. W gruncie rzeczy nawet nie wiem co piłam.
- Gdzie ty trafiłaś... - Syknął pod nosem. Nie zdziwiła mnie taka reakcja. Była... normalna? Tak myślę. Nagle parę kilometrów kwadratowych zostało spowite przez głośne wycie wilka. Nic nie zrozumiałam. Było bardzo nie wyraźne. Ale widocznie zaciekawiło samca.

< Eredin? Może to nie wilk, tylko coś innego? >

piątek, 27 lipca 2018

Od Eredina cd. Farieay

Wyjąłem parę roślin z poniszczonej sakwy. Swoją drogą muszę sobie sprawić nową, ta ma swoje lata. Rozłożyłem liście na w miarę równej skale po czym sięgnąłem po owalny kamień. Zacząłem ścierać je na proszek, a następnie wsypałem  je do spodku z kory, w którym znajdowała się już woda. Ułożyłem mały stosik z gałęzi i postarałem się, aby jak najszybciej go rozpalić. Na środek paleniska położyłem kilka kamieni. Kiedy ciepłe powietrze zaczynało rozchodzić się po starej jaskini wróciłem na chwilę do prowizorycznego stołu. Do mieszanki dodałem kilka liści mięty oraz młodych łodyg dębu. Półmisek ułożyłem na uprzednio podgrzanych kamieniach, mieszając co jakiś czas. Zrywami mój wzrok wędrował ku waderze. Starałem się zachowywać najciszej jak tylko się dało. Zauważyłem, że przed chwilą zasnęła. Odpoczynek jej się przyda. Jest cała poobijana, sen pomoże jej się wykurować. Moja matka mawiała, że jeśli nie ma wyraźnego powodu nie powinno się zarywać nocy.
Usiadłem przy wyjściu, wpatrując się w ciemną noc. Nawet najjaśniejsze gwiazdy nie były dzisiaj widoczne. Po ziemi właśnie zaczynała wić się mgła tak gęsta, że można by ją przeciąć pazurem. Aż przypomniała mi się historia o stworze jedzącym mgłę.
Niebo przeszył błysk, na moment rozświetlający otoczenie. Cichy grzmot nie zbudził nieznajomej, z czego cicho się ucieszyłem. Minął moment, a z nieba zaczęły spadać pierwsze krople.
Żar paleniska stwarzał przyjemne ciepło wewnątrz groty, a płaczące chmury idealnie się z tym skomponowały. Wystawiłem na moment łapę przed siebie, aby poczuć jak woda spływa po przemokniętej sierści. Naszło mnie na przemyślenia, atmosfera była wręcz idealna. Oprócz problemów siedzących mi w głowie na co dzień, przez umysł przelatywało mi dzisiejsze zdarzenie. Spojrzałem na ukojoną w śnie wilczycę. Jestem ciekaw. Kim ona jest, co tu robi? Opowie mi o tym czy zniknie?

***

Nad rankiem wadera się zbudziła. Noc szybko minęła. Wolałem dzisiaj czuwać. Tak na wszelki wypadek gdyby jakiś nieproszony gość pojawił się gdzieś na horyzoncie - choć szczerze w to wątpię.
- Dzień dobry. Wyspałaś się choć trochę? - spytałem, posyłając jej ciepłe spojrzenie. Nie liczyłem na odpowiedź. Takowa też nie nadeszła. Przybyszka nieznacznie kiwnęła głową, co i tak mnie zadowoliło. - Powinnaś to wypić. Złagodzi ból, zapobiegnie infekcji i nieco cię uspokoi.
Podsunąłem jej pod łapy spodek z naparem, cierpliwie czekając aż weźmie kilka łyków. Nie spuszczała ze mnie wzroku, ale koniec końców posłuchała.
- Jak masz na imię? - spytałem. Widać było, że zastanawia się nad tym czy mi odpowiedzieć. - Ja jestem Eredin - cisza trwała jeszcze przez moment.
- Fariea - odparła z wyraźną chrypką. Nie zadawałem więcej pytań, wiedząc, że to mogłoby ją przytłoczyć.
Usłyszałem burczenie w brzuchu.
- Całkowicie zapomniałem. Ugh, lecę coś upolować. Niebawem wrócę - rzuciłem wychodząc z jaskini. 
Na zewnątrz padała jeszcze mżawka, więc kiedy wróciłem po pół godzinie, z dwoma małymi zającami w pysku, byłem nieznacznie mokry. Będę musiał się oszuszyć.
Kiedy byłem już w jaskini zauważyłem jak Fariea rozgląda się wewnątrz. Położyłem puszyste kulki na zimnym podłożu i uśmiechnąłem się, nie wiedziałem czy nie ucieknie. Wyglądała lepiej niż w nocy, jednak wciąż...
- Niestety nie smażę mięsa nad ogniem, ale polecam również surowe - rzuciłem, popychając uszatego w jej stronę.

<Fariea?>



czwartek, 26 lipca 2018

Od Farieay cd. Eredina

 Nie wiedziałam gdzie się znajdowałam. Słowa basiora jednak, lekko mnie uspokoiły. Nie wiedziałam kim był. Nie wiedziałam dlaczego mi pomaga. Rozejrzałam się nerwowo. Stara jaskinia, chyba taka normalna. Nigdy nie miałam z taką styczności. Nie posiadała drzwi, a basior powiedział że mogę w każdym momencie wyjść. Dziwne uczucie. Nie wiedziałam jak się zachować. Próbowałam się uspokoić, ale to skutkowało jeszcze większą falą dreszczu. Wreszcie kiwnęłam głową, na znak że rozumiem. Samiec wyglądał na zadowolonego.
 Dopiero po chwili zaczęło docierać, że mnie nie znaleźli. Przy jego pomocy zniknął mój koszmar. Chociaż na chwilę. Przez te myśli przerwało się mocne uczucie bólu. Spojrzałam na moją tylną łapę. Prawą. Gdy turlałam się w dół musiałam zahaczyć o coś ostrego. Z kończyny ciekła uporczywie krew.
- Mógłbym opatrzeć twoją ranę? - Spytał niespodziewanie. Po chwili namysłu pokiwałam łbem twierdząco. Bałam się, ale on nic mi nie zrobił. On mi tylko pomógł. A ból był mocny. Możliwe iż sobie coś naderwałam. Basior podszedł do mnie powoli. W pysku trzymał różnorodne rośliny. Nie wiem skąd je miał, ale wyglądały kojąco. Jedna z nich fioletowa roślina, była kształtu lilii wodnej. Zaokrąglone krawędzie były wilgotne.
 Po na oko połowie godziny, czułam się lepiej. Rozcięcie również przestała boleć i krwawić.
- Musisz poleżeć. Naderwałaś sobie mięsień. Znam się na zielarstwie, ale medykiem nie jestem. - Uśmiechnął się w moją stronę.
- Dziękuję. - Powiedziałam oschłym oraz zepsutym głosem. Jest to skutek zakazu mowy przez pięć lat. Popatrzył na mnie z lekkim zdziwieniem. Widocznie chciał się odezwać, ale przycisnął język.
- To nie problem. Jeżeli chcesz możesz tu zanocować. Ja Cię nie zmuszam. Jak już mówiłem przed tobą jest wyjście i w każdej chwili możesz z niego skorzystać. - Ruchem głowy dałam znak iż rozumiem. Ostro zaznaczał fakt wyjścia.
 Cisza spowiła jaskinię. Wcześniej też za głośno nie było, ale teraz jest jeszcze gorzej. Położyłam głowę na podłożu. Ciało chciało zasnąć, jednak instynkt kazał być gotowym na wszystko. Wilk siedział przy małej skale, która bodajże służyła jako stół. Coś robił, jednak pozycja leżąca ograniczyła mi widoczność.
 W końcu siła wyższa wygrała. Powieki zrobiły się tak ciężkie, że runęły w dół. Ja sama jeszcze nasłuchiwałam co dzieje się wokół mnie. Mimo to po czasie zasnęłam.
Bałam się, że mnie znajdą. Ale teraz chyba nie byłam sama.

< Eredin? >

Od Kene cd. Harytii

Ruszyłem kolejne kilka kroków dalej, próbując znaleźć charakterystyczny zapach. Przez moment zignorowałem obecność wadery. Zirytowało mnie jednak to, iż za nic nie mogłem natrafić na potrzebne mi zioło.
- Przydasz mi się do czegoś - rzuciłem szybko. Harytia podeszła do mnie, jakby z lekka zainteresowana tym co jej zlecę. Nie ma nic ważniejszego do roboty niż znoszenie mnie, prawda? Ale tym lepiej dla mnie. - Będę potrzebował wielu ziół, ale chodzi mi tu o zwykły zapas. Do teraz nie miałem do kogo się udać i sam musiałem je zbierać - nie ukrywam, że zajęcie złe to nie jest, jednak znam wiele ciekawszych. - Spiszę ci niebawem listę i liczę, że starannie się z niej wywiążesz.
- Oczywiście - powiedziała szybko. Właściwie nie potrafiłem odczytać jej reakcji; nie rozumiałem momentami jak odbierać jej zachowanie czy ton głosu. Rozmawialiśmy kilka minut, ale dla mnie to bez znaczenia. Wolę mieć od razu jasno wyznaczoną drogę, ale ehhh... nieważne. - Gdzie mam ją odebrać?
- Sam ci ją dostarczę. Nie przepadam kiedy ktoś wchodzi mi do pracowni - odrzekłem. - Tymczasem pomożesz mi znaleźć Buhca-Pio. Zapomniałem gdzie rośnie, a będzie mi potrzebna.
- No dobrze, w końcu taka moja praca - wzruszyła ramionami. Chyba zdziwiło ją to jak wiele powiedziałem. Raptem kilka zdań. Ale na uspokojenie mogę przynajmniej powiedzieć, że przez resztę drogi się nie odezwałem. Wszystko w zupełnym porządku.
Wilczyca zaprowadziła mnie na wyżej położone tereny, gdzie dało się odczuć zimny powiew wiatru. Po drodze na chwilę mój wzrok zatrzymał się na czymś w rodzaju kolców, wyłaniających jej się nad ogonem i ciągnących się trochę niżej. Zaczęło mnie zastanawiać do czego waderze są potrzebne te wyrostki. Służą względom estetycznym czy wręcz przeciwnie? Nie moja sprawa co komu się podoba, sam nie wiem co lubię we własnym wyglądzie. A może kolce nie mają żadnego zastosowania?
Zimne skały obrastał mech, pomiędzy którym chowały się pomarszczone liście, które zacząłem zbierać. Harytia również zerwała kilka, aby je schować i wysuszyć, gdyby miały się jeszcze komuś przydać.
- Jeszcze coś czy wracamy? - spytała, na co pokiwałem głową i zwróciłem się w stronę, z której przyszliśmy. 
Po przejściu niecałych dwudziestu metrów uniosłem nieco głowę, głęboko wciągając powietrze. Spalona trawa. Spojrzałem porozumiewawczo na moją towarzyszkę i już szybszym tempem ruszyliśmy w tamtą stronę. Należało to sprawdzić, ogień może być bezpośrednim zagrożeniem dla watahy.
Gdy dotarliśmy na niżej osadzone łąki zobaczyliśmy spaloną ziemię i osmolone drzewa. Jeśli kiedykolwiek rosła tu trawa, to jestem prawie pewien, że w to miejsce już nie powróci.
- Co tu się stało? - rozejrzała się dookoła. Przystanąłem przy czarnym podłożu. Żar, nadal mogłem wyczuć ciepło, było bardzo wyraźne. 
- Powinniśmy ruszyć tym śladem - mruknąłem i nie czekając na jej reakcję zacząłem podążać wypalonym śladem. Od razu wykluczyłem żywiołaka ognia. On zostawiłby o wiele większe straty i nie ciągnąłby się za nim tak cienki ślad. Jakby ktoś podążał po jednej linii... 
Z Harytią dotarliśmy w końcu nad jakąś norę. 
- Tutaj ślad się urywa. Ale grunt nie przestaje dymić i żarzyć się - skomentowała. 
- I tak będzie jeszcze przez jakiś czas - z wspomnianej kryjówki wypełzł wilk. Nieco mnie zaskoczył, jednak mój wyraz pyska pozostał niezmienny.
- O czym mówisz?
- No przecież o tym na co polujecie! - rzucił niezadowolony. Wymieniliśmy się z wilczycą spojrzeniami. Musiał nas z kimś pomylić. Wyczuwałem jednak dziwną energię emanującą z popiołu. Byłem prawie pewien, że zielarka również to poczuła. Postanowiliśmy więc grać w grę obcego.
- No tak. Ale jak rozumiesz potrzebujemy więcej informacji - rzuciłem niezadowolony. Gdyby nie tamta aura ta sprawa w ogóle by mnie nie zainteresowała. Czy Harytia też myśli o tym samym co ja?
- Mój towarzysz ma na myśli, że potrzebujemy więcej szczegółów, jak wyglądał stwór. Niestety do tej pory niewiele się dowiedzieliśmy - nieźle to załatwiła.
- Ja wiem tylko, że trzeba się chować, kiedy usłyszy się sykanie i poczuje napływ ciepła. Ale jest ktoś kto podobno spotkał się z tą bestią - z jego wywodu zapadło mi w pamięć ciepłota i syczenie. Zapewne miał na myśli syk ognia, poszlaki na to wskazują. Ach, no i jeszcze określenie 'bestia'.
- Kto to taki? - zadała kolejne pytanie.
- Na południe stąd jest rzeka. Za nią, jakieś pół kilometra jest duża jaskinia obrośnięta niegdyś mchem. Dzisiaj został tylko popiół, jak tutaj! Mieszkają tam wilki, które ledwo uszły z życiem. 
- Skorzystamy z twojej rady - rzuciłem najmniej oschle jak tylko potrafiłem.
- Tylko się go pozbądźcie w końcu! - odeszliśmy od tego wariata na bezpieczną odległość.
- Co o tym sądzisz? - spytałem się mej towarzyszki. Powoli bycie alchemikiem zaczęło mi się nudzić, a taka przygoda wydaje się miłym odskokiem, chociaż to głównie magia skłania mnie do tego zadania. - Wyczułaś to? Im świeższe ślady tym większe źródło mocy.


<Harytia? Jakby co mam pewien pomysł jak to może wyglądać, więc pisaj, pytaj jeśli chcesz, mam fajny art xD >

Od Eredina cd. Farieay

Na tych terenach pojawiłem się niedawno, właściwie z dwa dni temu. Cóż, od tego ranka już trzy. Zatrzymałem się na odpoczynek, dołączyłem. Muszę dokładnie prześledzić każdego członka tej watahy, wadery też w to wliczając. Ten cień potrafi w końcu zmieniać postać. Hah, to konieczne zanim wyruszę dalej. Lepiej być wszystkiego pewnym. 
Za każdym razem kiedy myślę o poszukiwaniach zaczynam w nie powątpiewać. Co jeśli mieli rację? Rozumiem, że jego śmierć była im na rękę, ale tak nie można. Każdy ma prawo się pogubić. Och, Sivaas.
Nie zadręczając się dalej przykrą wizją - a może prawdą - podążyłem w stronę biblioteki. Może nadal lubi czytać? W końcu takiego go pamiętam, jeśli znajdował spokój siedział i przeglądał stare księgi. Ja ledwo nauczyłem się tych języków. W tym był ode mnie o wiele lepszy. 
Wchodząc do... budynku minąłem dwoje wychodzących wilków. Nie zatrzymałem ich, w środku też ktoś siedział. Wyglądał dość.. przerażająco. Ciekawa wizja, brat lubił prezentować się groźnie. Zajrzałem mu za ramię, ale nic nie zrozumiałem z testu, który czytał. 
- Czyżby kolejna zbłąkana dusza? - nie oderwał wzroku znak książki, a ja przypatrywałem się jego rogom.
- Och nie, jedynie się rozglądam - odparłem. W jego głosie nie czułem ironii. Wydaje się być miłym basiorem. Sivaas raczej preferował dopasowywanie charakteru do wyglądu. Dlatego z biegiem lat stał się bardziej oschły. Liczyłem, że to wina tego, iż każdy mag taki był. - Chciałem poczytać o waszych legendach.
- Druga biblioteczka, czwarty regał od dołu.
- Dzięki - szepnąłem, ruszając tam gdzie mi kazał. Hm.. A może to bibliotekarz? Mają tu bibliotekarza?
Spojrzałem w jego stronę, uważnie badając każdy jego ruch. Kiedy ten wyczuł na sobie mój wzrok i odwrócił się w moją stronę natychmiast schyliłem się po jakąś książkę i wlepiłem w nią pysk. Nigdy nie byłem tak dobrym szpiegiem jak mój ojciec, ale teraz zaczynałem popadać w paranoję i wychodziło mi to jeszcze gorzej. Aby się uspokoić zacząłem czytać. "Biały daniel pojawiający się nocą w lasach... " Hm.. może go poszukam? Przy okazji trochę się odstresuję. Logika logiką - od poszukiwań wyrwę się na poszukiwania, ale chyba warto zrobić coś innego. Trzy lata tak błądzę i rzadko robię coś z tym nie związanego, jeśli nie jest to planowanie.
Doczytałem starą legendę i tak jak opowiadała udałem się nocą do puszczy. Tam znalazłem polane ze stokrotkami. W powietrzu zwęszyłem obcy zapach. Po jakimś czasie zobaczyłem owe stworzenie. Jego śnieżnobiała sierść potrafiła skutecznie zahipnotyzować. Kiedy się spłoszył pobiegłem za nim, nie zważając na drogę. Nie wiem ile to trwało, może jakieś dziesięć minut? Potem go zgubiłem. Odszukałem ścieżkę i powróciłem na nią. Białe kreski mignęły mi gdzieś w kącie oka. Ostrożnie podszedłem w tamto miejsce, a wtedy pojawiła się przede mną czyjaś postura. Wilk, skulony. Od niego biła biel, ale nie tylko. To chyba była wadera.. płakała? To jej łzy tak świeciły? Schyliłem się, nie rozumiejąc o co chodzi. Spojrzała na mnie, pełna strachu, a jej oczy emanowały niebieską łuną. Wytężyłem wzrok, rozglądając się dookoła. Niepokojące szmery w trawie.
- Chyba musimy stąd iść, prawda? - spojrzała na mnie, jakby zupełnie się tego nie spodziewając. Wciąż silnie kuliła się do ziemi. Kiedy dotknąłem ją łapą po grzbiecie przeszedł ją dreszcz i zaczęła jeszcze bardziej się trząść. Wydawało mi się, że znajdowała się w transie i nie rozumiała tego co robię. Słysząc, że coś zaczyna się do nas zbliżać nie mogłem dłużej zwlekać, jeśli to coś jest niebezpieczne musimy uważać, a ja muszę jej pomóc. Przekazałem jej jedno ze wspomnień, aby nie zwracała uwagi na świat realny. Kiedy nieco rozluźniła mięśnie wziąłem ją na plecy i ruszyłem biegiem w stronę, z której przeszedłem. 
Musiałem się pośpieszyć, aby nie ugrzęzła w pętli jednego wspomnienia. Dotarłem na bardziej znany mi teren. To co ścigało wilczycę na pewno się tu nie zbliży, czuć tu zbyt wyraźny zapach wielu wilków. Zaniosłem nieznajomą do groty, w której uwiłem sobie tymczasowy kąt i powiłem płomyk światła, aby było tu widno. Nie zdążyłem poznać jeszcze żadnego medyka i nie wiedziałem do kogo się zwrócić. Odłożyłem waderę na ziemię i pozwoliłem jej powrócić do świata realnego, była tak przerażona, że zawładniecie wspomnieniem nie było trudne. 
- Hej, posłuchaj - zwróciłem się do niej. Uciekała przed czymś, boi się, muszę się odpowiednio zachować. - Tam jest wyjście, możesz z niego skorzystać, nie chcę cię tu zatrzymywać siłą, ale nic ci nie zrobię, nie bój się. Wiem, że coś cię ścigało, tutaj nic ni cie grozi. Proszę zostań, opatrzę ci rany, znam się na zielarstwie - mówiłem spokojnym tonem, posyłając jej ciepłe spojrzenie i łagodny uśmiech. Chcę jej pomóc.


<Fariea? :3 >

Powracają!

(Autor Zdjęcia: Orphen-Sirius)
Imię: Ace
(Autor: kalambo)
Imię: Viperwolf
 

(Autor Zdjęcia: Fukari)

Imię: Laini ya bluu

(Autor: CaptainRey)
Imię: Mecilles
 

(Auto Zdjęcia: Verlidaine)
Imię: Leaf Forest Flower 

Od Olivera

Szedłem powoli przed siebie. Deszcz siekał moje futro, i zlewał mi się na oczy, utrudniając widoczność, co nie ułatwiała grobowa ciemność, oraz od czasu do czasu gwałtowne, krótkotrwałe rozbłyski światła, oraz grzmoty. Zapatrzony w burzowe chmury nie dostrzegłem głębokiego dołu. Z impetem wpadłem w kałużę, przy okazji uderzając szczęką o wystający korzeń jakiegoś drzewa. Leżałem tak przez chwilę w mule i brudnej wodzie, z przyłożonymi do ciała uszami, i kamienno-lekko zirytowaną miną. Wzdychnąłem ze zrezygnowaniem i wstałem z przymkniętymi oczami, i po chwili znów mógł zalewać je deszcz. Taka wędrówka nie ma sensu. Może rano przestanie... zacząłem się rozglądać...
- Las za bardzo niebezpieczny... - zacząłem mruczeć do siebie, ujawniając na głos moje myśli. Jedyne co dostrzegłem do sterta kamieni, leżąca nieco na dole. Poczłapałem w jej stronę uważając tym razem na wszelkiego rodzaju przeszkody typu kamienie, kałuże, doły, i inne korzenne i nie korzenne pierdoły. Dochodząc do kamieni, obszedłem je dookoła, i znajdując najbardziej zadaszone miejsce, wcisnąłem się tam jak najbardziej, przy czym otwartą przestrzeń zasłoniłem skrzydłem. Tak mniej więcej przespałem burzę, lecz przez większość czasu przyglądałem się rozbłyskom na niebie. Burza jest strasznym żywiołem, ale ma w sobie swój własny, unikalny urok. Energia tworzyła ślad na niebie, przez milisekundę, rozświetlając chmury które ją otaczały. Niektóre były bardziej białe, inne natomiast przechodziły w fiolet. Jednym z moich zajęć było obliczanie, ile kilometrów ode mnie powstawały te pokłady energii. Raz było to 6, innym razem 9. Po mniej więcej pół godzinie zasnąłem. Czy to normalne, że nic nie pamiętam z moich snów? Albo są bardzo pokręcone, i bez sensu, które potrafię zapamiętać... na długo, lub jakieś mające sens, które zaraz po przebudzeniu ulatują mi z głowy. Wstałem, gdzieś w południe. Słońce wysoko świeciło na niebie, rosa zdążyła wyschnąć, ale nadal ziemia pozostawała mokra, a normalne chłodne dni powróciły. To pewnie ostatnia burza w tym roku. Nie liczyć burz śnieżnych oczywiście, ale te nie posiadają wyładowań energii. Tak więc rozpocząłem od nowa swoją wycieczkę. Trafiłem do jakiegoś nie zamulonego wodopoju, co mnie ucieszyło, mimo że woda widocznie nabrała pojemności. Gdy miałem zacząć pić, coś spłoszyło mnie szelestem. Wystawiłem uszy i zacząłem obserwować.
- Jest tam kto? - spytałem



<Ktoś? Coś?>

Od Harytii cd. Kene

Kene nie należał do rozmownych wilków, zapewne zawsze taki był. Nie wiele wilków staje się małomównymi istotami, po tym jak kiedyś byli gadatliwi. Nie przeszkadzało to jednak wilczycy, która jedynie musiała zorientować się w sytuacji. Imię i stanowisko, dwie jedyne ważne rzeczy które są potrzebne do normalnego funkcjonowania. Nikt oprócz alf nie musi znać twojej historii, ani ogólnego zarysu charakteru, jeśli się chce to można, opowiedzieć albo pokazać co się potrafi. Ale po co?
Harytia nie zdążyła sobie odpowiedzieć na to pytanie, choć było ono zbędne i w niczym nie pomagało. Teraz jej oczy były zwrócone ku ogromnemu drzewu. Towarzyszący jej wilk spojrzał na nią po czym na drzewo, dając do zrozumienia, że tam ma teraz iść. Harytia skinęła delikatnie głową dziękując za przyprowadzenie i każdy poszedł w swoją stronę. Wnętrze drzewa było interesujące, wilczyca jednak nie dostała okazji by się poprzyglądać ponieważ trafiła zapewne na alfę.
- Witam. - Powiedziała Harytia delikatnie kłaniając się, nie wiedziała jakie zasady tu obowiązują, ale wolała zastosować etykietę, która może być tu jednak nie przydatna. - Zakładam, że trafiłam na przywódczynię. Jestem Harytia i chciałabym tu dołączyć o ile istnieje taka możliwość. - Dodała przyglądając się przez kilka sekund wilczycy.
- Witaj, Harytio, jestem Aimer. Na naszych terenach jest wile miejsca dla wilków, więc i tobie na pewno się znajdzie. A czym chcesz się zająć? - Spytała patrząc za wilczycę co dzieje się na zewnątrz. Harytia przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
- A do kogo potrzebujecie? - Odparła młodsza, zastanawiając się co będzie miała do wyboru. Na pewno nie pójdzie do grup, związanych z walką i cierpieniem innych osób. To nie było dla niej potrzebowała czegoś, w czym mogła by się na prawdę przydać.
- Potrzebujemy na stanowiska myśliwskie, lecznicze i kilka innych. Zależy co lubisz i na czym się znasz. - Dodała przechylając lekko głowę i spoglądając na rogi oraz kolce na zadzie, były widoczne w tym wypadku akurat dwa ale to wystarczyło by zwrócić uwagę alfy swoim dziwnym wyglądem.
- Znam się na magii, ziołach, ale uzdrawiam praktycznie tylko za pomocą mocy. Na polowaniach również się znam, ale zwykle działałam sama, nigdy w grupie. - Odpowiedziała Harytia zgodnie z prawdą i spojrzała w oczy alfy, nie wiedziała co właściwie ją tu czeka, nie zapowiadało się jednak najgorzej, choć nigdy nie była niczego pewna.
- Możesz zająć stanowisko zielarza, naszemu alchemikowi na pewno przyda się zielarz. - Powiedziała Aimer zadowolona, że udało znaleźć się odpowiednie stanowisko dla odpowiedniej osoby.
- Dziękuję, w takim razie nie będę już więcej przeszkadzać. - Odparła Harytia i chcąc już odejść zatrzymała ją prośba alfy.
- Skoro już odchodzisz, przejdź się do naszego alchemika i spytaj czy możesz mu pomóc. - Dodała Aimer uśmiechając się przyjaźnie i odeszła wgłąb drzewa, aby zająć się swoimi sprawami.
Harytia wyszła na zewnątrz i zaczęła kierować się śladami wilka, który ją tu przyprowadził. Każdy wilk posiada w sobie magię, której ślad pozostaje wszędzie w powietrzy, na ziemi, na gałązkach. Każda magia ma też swój kolor i odcień. Nie martwiły ją ślady tylko fakt, że wilk nie jest zbyt rozmowny i raczej nie będzie miał ochoty przyjąć pomocy Harytii, która będzie dla niego zapewne zbędna. Mimo wszystko pójdzie i spyta, a jeśli nie będzie potrzebował jej znajomości ziół to pójdzie zebrać część z nich i suszyć.
Kene nie oddalił się daleko, chodził pomiędzy drzewami i przypatrywał się ziemi. Wilk spojrzał na nią kątem oka i dalej szedł. Nie miał z pewnością ochoty na rozmowę, ale wilczyca musiała jednak się do niego odezwać.
- Jestem waszą nową zielarką, jeśli chcesz to mogę ci pomóc, o ile potrzebujesz mojej pomocy. - Powiedziała idąc spokojnie dwa metry za wilkiem i czekała aż ten może kiedyś coś powie, albo da jej jakąś listę czego ma szukać.


<Kene? Może nawiązać rozmowę w sprawie ziół to specjalistka, ale woli i tak magię ^^>

Odchodzą

 Powód: Decyzja Właścicielki
(Autor Zdjęcia: s-alvatore)
Imię: Diathesis 
 


(Autor: Dniseb)
Imię: Survival 
 
 (Autor Zdjęcia: Orphen-Sirius)
Imię: Ace
 
(Autor: kalambo)
Imię: Viperwolf
 
(Autor Zdjęcia: Fukari)
Imię: Laini ya bluu
 
  (Autor: Strayay)
Imię: Arka Noego
 
  (Autor: CaptainRey)
Imię: Mecilles
 
(Autor Zdjęcia: Tabery)
Imię: Marlena
 
(Auto Zdjęcia: Verlidaine)
Imię: Leaf Forest Flower  

Powitajmy Nowego Basiora - Eredin!

(Autor Zdjęcia: maccarta)
Imię: Eredin
Pseudonim: Nie urazi go to, jednak nie widzi zbytniej potrzeby przekształcania jego imienia.
Wiek: 7 Lat
Wygląd: Eredin jest dobrze zbudowanym wilkiem. To wysoki basior. Gęsta sierść niejednokrotnie dodawała mu wielkości. Jest umięśniony i wysportowany. Posiada dłuższą, jeżącą się sierść na karku. Kasztanowy odcień zdobi jego ciało, przy podbrzuszu, przez gardziel, na łapach zmieniając kolor na beżowy. Sierść przy polikach wpada w kruczy odcień. Ma również jasne brwi. Jego pazury są lekko dłuższe niż u przeciętnego wilka, a do tego twardsze - przybrały szarą barwę.
Na bokach widnieją dziwne, czarne kształty. Przy limonkowych oczach rysują się równie ciemne okręgi. Gdy używa mocy, ów znaki  świecą na złoto, w każdą pełnię natomiast widać bijący od nich srebrny blask.
Posiada dwie rzeczy wyróżniające go od przeciętnego wilka. Pierwszą są nienaturalnie wydłużone uszy, którymi zawsze żwawo rusza. Drugą... drugą jest brak ogona. Eredin stracił go podczas jednej z poważniejszych walk. Nie przepada za rozmowami o tym, gdyż twierdzi, że ta historia jest już stara, nie da się jej zmienić, a do konwersacji i tak nic nie wnosi. Wciąż melancholijnie wspomina utraconą kończynę. Najbardziej podobała mu się jego zdolność niszczenia przeszkód za pomocą ogona, bowiem jak wielu może się pochwalić tym, że potrafi przeciąć pień za pomocą 'kity'?
Charakter: Eredin od zawsze był spokojnym wilkiem, dążącym do celu, który sobie postanowił. Nieraz chciałby przekonać innych do swoich idei, ale nie jest typem, który wyjdzie na piedestał i zacznie głośno przemawiać. Nieustannie dąży do ulepszania siebie. Nie wdaje się w żadne przygody, dopóki gruntownie tego nie przemyśli, czeka, aż sytuacja całkiem się wyklaruje. W szczególny sposób obserwuje innych i spogląda na świat. Jest obiektywny, zdolny do poświęceń.
Bywa naprawdę nieśmiały, jednak zdarza się to tylko wtedy kiedy ktoś mu się spodoba (och, zobaczyć go w końcu zakochanego!). Nieraz przywiązuje zbyt wielką wagę do swojego wewnętrznego głosu, co nieraz mylone przez otoczenie z przesądnością.
W ciszy cieszy się ze swoich sukcesów i dokonań, nie chcąc być pysznym. Nie jest wilkiem 'na pokaz', nie lubi być w centrum uwagi. Lubi odgrywać główne skrzypce, ale tylko jeśli nikt nie zauważy, że to on. Nie należy do wilków walących pięścią w stół. W gruncie rzeczy jest sentymentalny. Chciałby zbudować solidny dom, gdzie mógłby się schronić. Ma w życiu dużo szczęścia, co wraz z cierpliwością przyczynia się do jego sukcesu. Podchodzi z dystansem do wydarzeń. Jest wiernym, pewnym przyjacielem. Od bliskiej osoby wymaga bezwzględnej lojalności i wierności. Sam również jest godnym tego przykładem. Woli mały krąg przyjaciół od szerokiego grona znajomych. Szybko zapomina o kłótniach i wszelkich zwadach. Nie potrafi długo gniewać się na swoich bliskich. Kiedy spędzi się z nim więcej niż pięć minut przy poznaniu zauważy się, że to dość radosny wilk. Często się uśmiecha, ogółem lubi się śmiać. Nie potrafi opowiadać żartów, ale chętnie ich posłucha. Lubi życie nieskomplikowane i wesołe, jednocześnie ceni sobie samotność, kocha książki i dobrą muzykę.
Doskonale potrafi ocenić każdą sytuację. A miłość? Patrzy na nią przez pryzmat swych marzeń. Gotowy rzucić się w obronie wybranki, bez wątpienia ma w sobie coś z Don Kichota. Raczej hamuje swoje uczucia, obawiając się czy są one prawdziwe. Bardzo zrównoważony, potrafi doskonale rozdzielić to, co należy do egzystencji materialnej od tego, co zarezerwowane jest dla życia duchowego.
Potrafi się przyznać do popełnionych błędów. 
Historia: Na świat przyszedł już jakiś czas temu. Rodzice według tradycji uwzględnili kolejność narodzin szczeniąt podczas nadawania im imion. Jego starszy brat otrzymał pierwszą literę po ojcu, Eredin posiadł ją po ich matce. Urodził się na terenach odległych od tych, w których teraz przebywa. Jego rodzina żyła jako wyżej postawiona klasa - wataha odchodziła od zwykłego podziału jak to w przypadku innych stad. Na samej górze znajdował się ktoś określany mianem Cesarza oraz jego partnerka wraz z dziećmi. Niżej w hierarchii stała cesarska rodzina. Następnie klasyfikowali się dowódcy i ich rodziny. Właśnie w tej grupie znalazł się z bliskimi. Sijano był szanowanym basiorem, piastującym stanowisko cesarskiego szpiega i głowy informatorów. Ellerin była natomiast uczoną - wprawioną zielarką i nauczycielką. Młode wilki miały więc silne i godne tego miana autorytety. Eredin wraz z bratem od szczeniaka uczyli się o ziołach i ich zastosowaniach - wadera żartowała nawet, że jeden z nich pójdzie w jej ślady.
Ojciec zawsze wymagał od nich więcej niż matka, ale basiorom to nie przeszkadzało. Oboje uwielbiali czytać i uczyć się - choć Sivaas za młodu nie przypominał wilka zainteresowanego nauką, wyglądał bardziej na rozrabiakę. Jeśli chodzi o wygląd. Bracia właściwie nie byli do siebie podobni. Starszy miał czarną sierść, z początku nie jeżącą się (zmieniło się to kiedy zbliżali się wiekiem do czterech lat), wyraziste oczy odbiegające od normy. Rodziny z pewnością nie przypominali.
Czasy dzieciństwa szybko minęły. Sivaas obrał drogę maga, natomiast Eredin zaczął się wahać. W głowie od jakiegoś czasu siedział mu pomysł, aby zostać kapłanem. Zawsze ciekawiło go takie życie. Jak to jest? Co się właściwie robi? Po długim namyśle zrezygnował jednak z tego planu. Zawsze miał smykałkę do układania taktyki i sprawiało mu to niebywałą radość - tak stał się strategiem.
W jego życiu uczuciowym raczej trudno znaleźć jakąś waderę. Zawsze wystarczyło mu obserwowanie tego co wyprawia Sivaas. Do niego wadery lgnęły jak ćmy do ognia. Kruczemu basiorowi zawróciła jednak w głowie najmłodsza córka cesarza - Vex. Nie obyło się bez problemów, Eredin pomagał bratu w utrzymaniu związku w tajemnicy. Sprawy niestety się skomplikowały.
Dotąd nie powiedział co poróżniło go z  bratem. Stoczyli oni okrutną i krwawą walkę. Brązowy basior obudził się w lecznicy, a ostatnim co pamiętał był Sivaas jeżący sierść na wystających skałach i wybuch. Nie mógł uwierzyć, że jego pierwszy przyjaciel, a zarazem wróg zmarł. Spędził tygodnie, kurując się i przyzwyczajając do myśli, że utracił ogon. Potem wyruszył szukać (zmarłego) brata. Jakimś cudem trafił tutaj.
Rodzina:
Sijano - ojciec
Ellerin - matka
Sivaas - brat
Partner/ka: Aktualnie brak.
Potomstwo: Brak
Stanowisko W Watasze: Strateg 
Rasa: Wilk Krwi
Żywioły: Czas
Moce:
▷Potrafi zapanować nad światłem. Może za jego pomocą wykonywać proste sztuczki, oślepić kogoś, czy oświetlić sobie drogę. Światło, które tworzy ogrzewa. Potrafi przywołać jasną kulę, która zadziała niczym gps, jednak musi naprawdę wiedzieć czego szuka i czy chce to znaleźć.
▷Posiada wyjątkowo bystry umysł. Niejednokrotnie samo przeczytanie strony sprawiało, że zapamiętał każde słowo, które się tam znalazło. Podczas rozmowy analizuje każdy gest swojego towarzysza oraz tych, którzy ich otaczają. Dzięki temu szybko uczy się reakcji innych, a próba oszukania go jest bardzo trudna.
▷Potrafi przewidzieć czyjś ruch czy wypowiadane słowa, co jest bardzo przydatne w walce. Zdarza się, że przez głowę przelatują mu dziwne wizje. Pokazują przeszłość oraz przyszłość. Bardziej świadomie może ujrzeć czyjeś wspomnienia, jednak tylko niektóre - te najmniej strzeżone.
▷Może przywołać do siebie wspomnienia osoby,która niedawno zmarła - na przykład na polu bitwy.
Umiejętności: Wzrok: 10 | Słuch: 10| Węch: 5 | Zwinność: 10 | Siła: 20 | Szybkość: 15 | Intelekt: 15 | Magia: 15 |
Przedmioty: ---
Właściciel: martaolechnis@gmail.com

Powitajmy Nowego Basiora - Oliver!

 
(Auto Zdjęcia Arankay)
Imię: Oliver
Pseudonim: Oliś, Oli, Olik... oraz inne odmiany c:
Wiek: 4 Lata
Wygląd: Oliś należy do wysokich wilków. Jednych z najwyższych. Mimo swojego żywiołu, jego futro jest zawsze chłodne, puszyste, gęste i miłe w dotyku, ale nie kręcone. Bardzo dobrze chroni go przed wichurami i innymi klęskami pogodowymi. Skrzydła potrafią go przewlec przez wiele kilometrów, bez ustanku.
Charakter: Tak więc... Oli to taki typ samotnika z depresją. Nie lubi zawierać nowych znajomości, ani przebywać w grupach większych niż 2 osoby. To dla niego już tłok, jednak nie da sobie w kaszę dmuchać... o nie. Mimo swojego spokoju wewnętrznego, wręcz pali się od środka, gdy mu ktoś rozkazuje, mówi co ma robić, albo wytyka mu jego wady. Wtedy odpowiada ciętą ripostą, i właśnie dlatego woli się nie odzywać. Mimo spokoju wpada w złość. Lubi przesiadywać sam na sam z własnym umysłem. Jest melancholiczny, apatyczny, i filozoficzny. Uwielbia monotonność, natomiast ciągłymi zmianami gardzi. Potrafi się związać ze swoim miejscem zamieszkania, i go nie opuszczać. Gdy zostanie do tego zmuszony, najprawdopodobniej popadnie w głębszego doła, i nie będzie w stanie trzeźwo myśleć. Nowe, nie znane mu wilki omija szerokim łukiem, lecz lubi też nawiązywać jako takie towarzystwo. Ma dziwaczne poczucie humoru, i potrafi się śmiać z byle powodu. Lubi słuchać, oraz opowiadać żarty. Właśnie bardziej słucha niż mówi. Jest w tym doskonały, i przesiedzi nawet najdłuższą i najnudniejszą historię. Nie zdradzi cudzej tajemnicy, a swoje trzyma pod jak największym kluczem. Jak ktoś go zaczepi, ten tylko machnie krótkie "cześć" i se pójdzie. Nienawidzi upierdliwych osobników jak i dzieci. To takie bachory włażące ci na głowę i dobijające cierpliwość rodziców, a Oliver ma jej w ujemności. Żyje swoim życiem i nie wtryniala się w innych. Jest wybuchową mieszaniną emocji, które nie potrafią się nawzajem dogadać. Czasem potrafi nawet nic nie czuć.
Historia: Oliver był szczeniakiem jak każdy inny. Śmiał się, bawił, był empatyczny, a jedynym jego większym zmartwieniem była wyznaczona przez rodziców pora spania. Do czasu...
Pewnego wieczora postanowił się on przejść. Krótki spacer. Kwestia kilkunastu minut. Musiał przecież wrócić do domu, póki jeszcze było cokolwiek widać. Taką zasadę wyznaczył mu jego ojciec. Nie śmiał się on mu sprzeciwić, bo jak słusznie twierdził — był tylko szczeniakiem. Niestety, gdy już rozejrzał się po lesie i pobawił się tam, jego zdaniem, wystarczająco długo, usłyszał głuchy skowyt. Postanowił sprawdzić jego źródło. Rozejrzał się. Nic nie zobaczył. Zapuścił się dalej, poza dostępne dla niego tereny. Usłyszał dźwięk ponownie, tylko wtedy nie było już drogi ucieczki. Po przekręceniu łebka w prawo oczom szczeniaka ukazał się wielki stwór. Jego obraz utkwił Oliverowi w pamięci i nie mógł z niej czmychnąć przez długi czas. Potwór wydał z siebie głośny ryk i rzucił się na malucha. Na szczęście, nie mógł przebić go jednym ze swoich ostrych jak brzytwa rogów, gdyż Olik był wtedy na to za niski. Przydeptał mu jednak ogon i gdy przestraszone szczenię myślało, że to już koniec, zjawił się on. Ereb. Oliver patrzył na swojego ojca ustawionego w pozycji bojowej i warczącego na stwora, który — co dziwne — cofnął się, uwalniając malca. „Uciekaj.”
I istotnie pobiegł. Po powrocie do domu ojciec spytany o wynik walki, odpowiedział synowi tylko „Przecież wiem, jak się zabija”. To dało mu wiele do myślenia. W następnych miesiącach Oli zaczął trenować walkę. Poznał tam swojego domniemanego przyjaciela — Feroxa. Czas mijał. Wygląd się zmieniał. Razem ze swoim kumplem, Oliver szybko stał się jednym z najlepszych łowców. Wszystko było świetnie. Mogłoby się podsumować tę historię zdaniem „Żył długo i szczęśliwie”. Jednak nie. Pewnego zimowego popołudnia, dorosłym już basiorem szarpały dziwne przemyślenia. Zebrało go na wspominanie tamtego strasznego dnia. Spotkania oko w oko z potworem. Nie zauważył, nawet kiedy podszedł do niego ojciec. Na niespodziewany dźwięk jego głosu, Oliver zareagował gwałtownie. Zadał mu śmiertelny cios. W panice przypomniał sobie wtedy zdanie, którym kiedyś uraczył go rodziciel. „Przecież wiem, jak się zabija”.
W obawie przed konsekwencjami wilk opuścił rodzinną watahę. Im więcej myślał o zabójstwie, w tym większej melancholii się pogrążał. Zastanawiał się nad wszystkim. Stał się bardzo filozoficzny. Czasami jego apatia do otoczenia przeradzała się w czystą niechęć. Chwilami egzystencja sięgała dna, a sam wilk depresji. Po czasie dołączył on do Watahy Ciemnej Pełni.
Rodzina: Matka: Selene
Ojciec: Ereb - Umrzyty c:
Rodzeństwo: Via, Lyssa, Eos
Partner/ka: Brak
Potomstwo: Brak
Stanowisko W Watasze: Skrytobójca
Rasa: Wilk Mroku
Żywioły: Ogień
Moce:
▷ Ogółem rzeczy związane z ogniem, w tym czerpanie z niego energii.
▷ Wytwarzanie Greckiego ognia, tym samym odporność na niego. No wiecie, zielony ogień palący dosłownie wszystko. Nie da się go zgasić. Można go powstrzymać wchłaniając go, tym samym umierając, albo dać mu spalić to co ma do spalenia, a sam się wypali i wykończy.
▷ Tworzenie w powietrzu lub na ziemi ognistych run, z których powstają różne stwory, lub rzeczy, w postaci "patronusa ognistego" lub w pełni wykształtowanej i rozumnej istoty, lub też w przypadku rzeczy, w pełni materialnej. Im bardziej skomplikowane zakręcie czy też układ run, tym więcej wyciąga z właściciela energii życiowej, lub też miesza mu w psychice.
▷ Teleportacja cieniem.
Umiejętności: Wzrok: 15 | Słuch: 10| Węch: 10 | Zwinność: 15 | Siła: 10 | Szybkość: 15 | Intelekt: 10 | Magia: 15 |
 Przedmioty: Brak
Właściciel: Karia [H]
Inne Zdjęcia: Brak