piątek, 3 sierpnia 2018

Od Lileith cd. Akfinaicha

Spojrzałam jeszcze raz na basiora i podążyłam za alfą. Po usłyszeniu nazwy rośliny zrobiła się dziwnie niespokojna. Poszłyśmy do jej jaskini. Aimer od razu chwyciła za grubą księgę. Otworzyła ją mniej więcej po środku i przejechała łapą po kartce.
- Szukasz czegoś? - spytałam zaciekawiona.
- Gdzieś już czytałam o tej roślinie - odrzekła, nie odrywając wzroku od stron księgi - Nie ma.
Podniosła się i odłożyła książkę na półkę.
- W bibliotece znajdują się przekazy naszych przodków - zaczęła - Może tam będzie coś więcej.

Nie szukałyśmy długo. Aimer prawie od razu znalazła się przy odpowiedniej półce. Zaczęłyśmy przeglądać stare zwoje i luźne, pożółkłe karty. W pewnym momencie natrafiłam na zwój z rysunkiem jakiejś rośliny. Rozejrzałam się. Aim zniknęła za rogiem regału wypchanego książkami. Postanowiłam najpierw sprawdzić o czym jest mowa, być może to nie ma nic wspólnego z naszymi poszukiwaniami.

" 21.07.1439 r.
Nadal szukamy rośliny, która może pomóc mojej córeczce odzyskać dawną sprawność. Szamanka wskazała nam północną granicę Hiszpanii, państwa w świecie ludzi. Powiedziała, że to jedyne wyjście, by uratować moją małą. Kiedy wychodziliśmy z jaskini usłyszałem coś o zapłacie, ale nie było czasu by dopytywać. Teraz najważniejszy jest czas. Moja mała Katherine nie może czekać...

23.07.1439 r. 
Znaleźliśmy coś, co mniej więcej zgrywa się z opisem szamanki. Roślina, ogromna roślina, wyglądem przypominająca pąk liścia. Delikatnie kołysząca się na boki. Obeszliśmy ją dookoła w poszukiwaniu rozkwitniętego kwiatu. Nic tu nie ma. Nie potrafię się pogodzić z myślą, że ostatnia szansa dla mojej córki okazała się niewypałem. Odszedłem kilka kroków od rośliny, by opanować napływające do oczu łzy. Towarzyszka próbowała jakoś załagodzić sytuację. 
* I GDZIE JEST NIBY TEN CUDOWNY KWIAT! * Wrzasnąłem zdesperowany. Powtarzałem w kółko, że moja córka potrzebuje tego kwiatu, by żyć. Roślina poruszyła się niespokojnie i zaczęła syczeć coś o zapłacie. Aby zyskać kwiat należało odpowiednio się za niego wymienić. Nie rozumieliśmy na czym ma polegać owa wymiana. Moja towarzyszka zdenerwowana niepowodzeniem i zagadką rośliny chciała ją zaatakować, by siłą odebrać potrzebny kwiat. Roślina otworzyła się i ukazała szereg kłów. Rzuciła się na waderę. Nie mogłem nic zrobić... To stało się zbyt szybko. Ostatnie co usłyszałem to krzyk mojej przyjaciółki i gruchot łamanych kości...

27.07.1439
Moja mała Katherine wróciła do zdrowia. Kwiat okazał się naszym zbawieniem, choć okupiłem go krwią i cierpieniem... Pomógł mojej córce zatrzymać ulatujące z niej życie za straszliwą cenę. Niech te zapiski będą niezbędną informacją przed próbą szukania tej przeklętej rośliny potrafiącej 'zatrzymać życie'... "

- Znalazłaś coś? - spytała nagle Aimer, wyrywając mnie z zadumy. 
Przeszedł mnie dreszcz. Momentalnie zwinęłam zwój i odłożyłam na bok. 
- Na razie nic - odwróciłam się w stronę wadery. 
- No dobrze. Szukaj dalej, może tobie się uda na coś trafić - uśmiechnęła się i odeszła.
Westchnęłam głęboko. W głowie miałam mętlik. Podeszłam do Aim. Znalazła zwój z opisem, gdzie na naszej planecie znajduje się Bizitza Gelditu. Okazało się, że można ją spotkać w mrocznej części Lasu Kasshim, która w pewnym momencie wykracza poza teren watahy.
- To zbyt niebezpieczne - oznajmiła alfa - Będę pracować wraz z alchemikami, by przygotować jakąś miksturę.
- Ale...
- Nie Lileith, ciemna strona Lasu Kasshim to nie są żarty - przerwała mi - Niewiele wilków wróciło stamtąd żywych.

Rozeszłyśmy się do swoich jaskiń.
Chodziłam w kółko po polanie. Byłam rozdarta. Z jednej strony bardzo chciałam pomóc Akfiemu i sprawić, by znów był zdrowy, ale czy jestem gotowa na poświęcenie swojego życia?
Weszłam do mojego mieszkanka i runęłam na posłanie. Wykończył mnie ten dzień.

Obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Przeszłam się ostatni raz po jaskini i wybiegłam w stronę biblioteki.
Na miejscu szybko chwyciłam zwój z rysunkiem i jeszcze raz przyjrzałam się mapie znalezionej przez Aimer. Według niej Bizitza znajdowała się niedaleko za Górami Naimegiva.
Po drodze wstąpiłam jeszcze do jaskini Akfinaicha. Akurat spał. Po cichu podeszłam i pocałowałam ostatni raz w czoło. Wreszcie dotarłam do przejścia. Już z daleka widziałam strażników. Oni również nie spuszczali ze mnie oka.
- Stać - powiedział jeden z nich.
- Kim jesteś i dlaczego chcesz przejść przez bramę? - dodał drugi.
- Bramę? - zdziwiłam się - Jestem Lileith i muszę tędy przejść, by znaleźć potrzebną mi roślinę, której nie ma na naszych terenach.
Bez dalszych pytań strażnicy przepuścili mnie.

Plan był prosty - znajduję roślinę, wdzieram się do snu Aimer lub Akfinaicha i pokazuję im drogę do rośliny, która do ich przybycia zdąży oddać swój życiodajny kwiat.
Drzewa w tej części lasu były nienaturalnie duże i swoimi koronami całkowicie zasłaniały niebo. Panował półmrok, a w powietrzu unosiła się mgła i gryzący zapach stęchlizny. Cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Rozejrzałam się nerwowo. Nikogo, ani niczego nie ujrzałam. Wytężyłam słuch. Nieskalana cisza. Idąc starałam się nie wytwarzać żadnego dźwięku, by w razie niebezpieczeństwa nie zdradzać swojej pozycji.

W oddali ujrzałam ogromną roślinę. Zatrzymałam się i rozwinęłam zwój. Przyjrzałam się rysunkowi. Takie same. Podeszłam bliżej.
- Potrzebuję kwiatu dla mojego przyjaciela - powiedziałam.
Roślina zakołysała się.
- Wszystko ma dwie strony, jak moneta. Nie ma dobra bez zła, szczęścia bez bólu i życia bez śmierci - zasyczała, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Przeszedł mnie dreszcz, a w krzakach za moimi plecami coś zaszeleściło.
- Jestem gotowa otrzymać życie za śmierć - powiedziałam równocześnie próbując dostać się do snu Aimer.
Niestety wadera już nie spała. Spróbowałam, więc z Akfim, lecz on również był już poza sferą snów. I co teraz? Kto dostarczy kwiat po mojej śmierci?
Roślina powoli szykowała się do ataku. Wtem coś, a raczej ktoś rzucił się na mnie i przyszpilił do ziemi. Był to czarny basior. Nie znałam go. Zaczęłam się szarpać, ale był o wiele silniejszy. Chciałam krzyczeć, już otworzyłam pysk, ale basior przycisnął łapę do mojej szyi. Z trudem łapałam oddech.
- Nie uratujesz go - wyszeptał mi do ucha - Twój drogi przyjaciel zbliża się już do kresu swojego marnego życia.
Po tych słowach zaczął mnie dusić. Każdy wdech był coraz bardziej płytki. Świat zaczął wirować i ginąć w mroku. Kiedy już miałam zemdleć coś porwało basiora. Ostatnie co usłyszałam to wrzask i trzask kości. Łapczywie zaczerpnęłam powietrza. Kaszląc, powoli podniosłam się i spojrzałam na morderczą roślinę. Gdzieniegdzie była ubrudzona krwią basiora. 
- Każda śmierć ustępuje kolejnemu życiu - syknęła - Weź go i zatrzymaj życie drogiej ci osoby. 
Zakołysała się i zaczęła otwierać. Wewnątrz ujrzałam fioletowy kwiat. Powoli, chwiejnym krokiem podeszłam do niej i zabrałam go.

<Akfinaich? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz